Jak sprawdza się puszka w przypadku piw przeznaczonych do leżakowania? SPRAWDZAM!
Jak sprawdza się puszka w przypadku piw przeznaczonych do leżakowania? SPRAWDZAM!
Porównanie dwóch budżetówek na sezon grillowy… A przynajmniej tak mogło się wydawać…
Gose z ogórkami kiszonymi – jak to może smakować?
Wideorecenzja piwa, które opisywałem w jednej z początkowych notek na blogu, trzy i pół roku temu… Jak bardzo zmieniły się moje odczucia?
Dziś nic o piwie, za to w końcu coś o planszówkach! O jednej, no ale zawsze coś :)
Koniec świata się zbliża, watman nakręcił vloga…
Dajcie znać czy się podoba, a jeśli nie, to co jest do poprawki!
Ponad dwa lata temu zacząłem wymrażać piwa – z nudów zacząłem od wymrożenia porteru, i wyniki eksperymentu posmakowały mi tak bardzo, że teraz robię to w miarę regularnie. Najlepsze jest to, że przyjęta na początku metoda nie musiała nawet być specjalnie udoskonalana – „Trzy razy sześć” sprawdziło się wystarczająco dobrze, żebym nie musiał szukać alternatywy!
Na jesień zeszłego roku Fortuna wypuściła serię limitowanych piw pod marką Komes – porter spod tego szyldu jest uznanym przedstawicielem stylu, często przewijającym się w górze rankingów i wyliczanek na temat najlepszego polskiego porteru. Limitowana seria składała się z dwóch wariacji na temat porteru – jednej leżakowanej na płatkach dębowych a drugiej z sokiem malinowym – oraz RISa, czyli Russian Imperial Stoutu. Recenzje całej trójki nie były przesadnie pochlebne, w zgodnej opinii sieci żadne z nowych piw nie zbliżało się zbytnio do poziomu swojego uznanego starszego brata. Moim zdaniem – portery to średniaki, a RIS nawet dolna strefa stanów średnich, i właśnie na tym RISie skupiłem się dwa miesiące temu. Największą jego wadą był straszny jak na piwo w tym stylu brak ciała – odfermentowanie z 25* Plato do 12% alkoholu sprawiło, że Komes RIS był wodnisty, mocno wytrawny i wyraźnie alkoholowy. Wypić się dało, jedna butelka została też skazana na piwniczenie na kilka lat, ale jednak nie porywało – ratował go tylko stosunek ceny do jakości – trudno oczekiwać więcej od piwa kosztującego w detalu około 7zł za półlitrową butelkę. Niewygórowana cena zainspirowała mnie też do tego, żeby przeprowadzić na tym właśnie stoucie kolejny eksperyment mrożeniowy – chciałem w domowy sposób podbić pełnię i nieco zmniejszyć wytrawność piwa, leżakując go z odpowiednimi dodatkami.
Półtora litra piwa wymroziłem do około sześciuset mililitrów, a na leżakowanie do butelki trafiła też jedna laska wanilii i dziesięć gram kruszonego ziarna kakao. Już w momencie zlewania wymrożonego płynu do butelki widziałem, że przynajmniej gęstość otrzymanego wynalazku będzie konkretna – piwo wręcz przyklejało się do ścianek pojemnika w którym je wymrażałem, pozostawiając oleisto-błotniste ślady.
Po nieco ponad dwóch miesiącach nadarzyła się okazja do przetestowania wyników – kilka osób spróbowało nieco EisKomesa i, w zgodnej opinii, piwo było mocno czekoladowe (jak kostka gorzkiej czekolady powoli rozpuszczającej się w ustach) i gęste jak smoła – wychodzi na to, że chyba udało się zdecydowanie poprawić największe mankamenty piwa źródłowego.
Jako, że próbujący nie są sensorykami (no dobra, ja też nie za bardzo, ale przez te kilka lat świadomego smakowania i opisywania piw czegoś się jednak nauczyłem ;P ), musiałem oczywiście sprawdzić na nieco większej próbce w bardziej degustacyjnych warunkach jak też udał się eksperyment.
W aromacie wyszło bardzo mocne kakao – takie naturalne, prosto z plantacji w San Escobar, jak z kart powieści Deco Moreno ( ;P ). Przebija się też szlachetny alkohol, no i nuta wanilii – nie dominuje ona całości, a ładnie gra z kakao i alkoholem, dając wrażenie pralinowe, nie beczkowe.
Smak i uczucie w ustach to już absolutna poezja – rzeczywiście, gorzka czekolada to pierwsze skojarzenie, ale zaraz po niej pojawia się nieco waniliowej słodyczy i likierowy alkohol, co razem daje niesamowity efekt pralinek z dwóch rodzajów czekolady, wypełnionych gęstym likierem a’la brandy. Przez wymrożenie piwo jest tylko minimalnie nagazowane, pełne i gęste, a kakao i słodycz wanilii zagrały razem idealnie, dając w rezultacie jeden z najlepszych okołopiwnych napojów jakich dane mi było spróbować. Zdecydowanie, taka wersja Komesa odpowiada mi najbardziej – z czystym sumieniem mogę uznać, że dało się tego RISa naprawić, i choć nie da się tego bezpośrednio porównać, to jednak zostawia za sobą bazowe piwo o trzy długości. Gdyby taka wersja pojawiła się na rynku komercyjnym, to myślę, że ustawiałyby się po nią kolejki a estyma Fortuny skoczyłaby do poziomu uznanych browarów rzemieślniczych. Fortuno, jeśli ktoś doniesie Wam o tym tekście to naprawdę polecam przemyślenie takiego ruchu!
Jeśli uda się Wam jeszcze kupić Komesa RIS, to zachęcam do powtórzenia mojego eksperymentu – warto, po trzykroć warto! Rezultat jest wart na pewno znacznie więcej niż te dwadzieścia kilka złotych zainwestowanych w surowce ;)
Czytajcie, lajkujcie, szerujcie – niech się szerzy dobra nowina! ;)
Nie mogłem sobie darować powrotu do tradycyjnego wyszukiwania popelinowych kawałków których tytuł jest związany z notką na bloga :D Jak widać po dzisiejszym, wpis będzie o szkle do piwa.
No OK, o szkle było już dużo, wielu blogerów notki pisało, kilku wrzuciło filmiki na youtube, Jerry nawet miał na ten temat prelekcję na Silesia Beer Fest – ale mimo to, dość często znajomi pytają mnie gdzie można kupić porządne szkło, albo jakie szkło najlepiej pasuje do danego piwa. Nie jestem specjalnym kolekcjonerem szkła (z tego miejsca pozdrawiam Tomka z Piwnych Podróży!), wybieram je raczej pod względem użytkowym, artykulik będzie więc traktował o podstawowym według mnie zestawie szkieł, jakie powinien posiadać początkujący wielbiciel piwa.
Szkło codzienne
Kiedy piję piwo nie degustacyjnie, na przykład po raz kolejny, czy też na posiadówce przy planszy, niekoniecznie potrzebuję szkła specjalistycznego – nie muszę mieć niezapomnianych wrażeń sensorycznych, zwłaszcza, że piwa na takie posiadówki zazwyczaj wybieram dość proste – pale ale, bitter czy nawet zwykły „plebejski” lager nie mają degustacyjnej głębi, nie trzeba więc wwąchiwać się w kilka akordów aromatu i kontemplować retronosowego odczucia w ustach. Szkło na takie okazje może być równie proste – szklanka do lagera, shaker czy nonic sprawdzają się znakomicie, takoż szklanka „weizenówka” do pszenicy, a nawet stary, dobry, kufel z grubego szkła. Tego typu szklanek zwykle nie trzeba nawet specjalnie szukać – na półkach supermarketów znajdą się zawsze jakieś szklanki do lagera i weizena czy kufle, a niejeden koncern oferuje zestawy swoich piw, w których można dostać szklankę w cenie czteropaka lub niewiele większej – łatwym do zdobycia, porządnym i nie niszczącym kubków smakowych piwem dostępnym z fajną szklanką jest np. Guinness, którego często-gęsto można spokojnie utrafić w marketach. Shakery i nonici to troszkę bardziej skomplikowana sprawa, bo o ile te pierwsze czasem na półkach marketowych można znaleźć, o tyle te drugie są raczej rzadko spotykane – i tutaj z pomocą przychodzą albo sklepy specjalistyczne z piwem, gdzie można dostać shakery i nonici brandowane przez browary, albo mnogość sklepów internetowych dla gastronomii, które zapewnią nawet szklanki z cechą – poważnym minusem takich zakupów jest jednak koszt przesyłki, który praktycznie podwaja cenę szkła, no chyba, że zdecydujemy się na zakup zestawu (co w sumie nie jest najgorszym pomysłem, bo szkło się tłucze, a i dla gości warto by coś postawić, a nie liczyć na to, że będą pili z butelki ;) ).
Proste szkło degustacyjne
Drugim krokiem w karierze beergeeka jest przejście do degustacji – takich ą ę z niuchaniem, mlaskaniem i notatkami ;) Jeśli jesteś już gotowy/gotowa na tę fazę, pora zatroszczyć się o startowe szkło. Na początek przygody z degustacjami piwnymi wystarczy porządny snifter – czyli duży kieliszek do koniaku. Podobnie jak w przypadku szkła codziennego, taki kielich da się trafić na półkach supermarketów, a na pewno w stałej ofercie ma je skandynawska sieć o żółto-niebieskim logo. Tutaj dygresja – chcąc być kultularwalnym blogierem wykorzystującym zdjęcia tylko za pozwoleniem, napisałem na fb wiadomość skierowaną do fanpage wzmiankowanej sieci, w celu uzyskania pozwolenia na użycie zdjęć ze strony. Zostałem odesłany do agencji PR, co samo w sobie ma sens, jednak regulamin wykorzystania zdjęć niósł za sobą takie wymogi jak podanie linku do sklepu internetowego, podanie wszystkich możliwych pojemności dostępnych w tymże sklepie i jeszcze kilka innych ciekawostek – więc zamiast porządnego zdjęcia produktowego będzie zdjęcie blogerskie z telefonu :>
Wracając do tematu szkła na początek – dobrym wyborem jest też szkło typu ‘tulip’ – a jednym z najporządniejszych i najłatwiej dostępnych w sklepach piwnych (czasem nawet niekoniecznie specjalistycznych) jest to, które możemy kupić wraz z belgijskim piwem Duvel. O samym piwie nie będę pisał, bo nie przepadam za belgami, ale spróbować zawsze warto, zwłaszcza, że kielich jest naprawdę dobrej jakości i ma na dnie grawer – co pomaga pobudzić piwo do wyzwolenia aromatu w czasie miąchania kielichem. Mam, lubię, polecam
Szkło sensoryczne
No i nadszedł czas na przedstawienie szkła typowo sensorycznego. Kiedy uznasz, że już potrafisz odróżnić zapach wędzonki ogniskowej od szynkowej, a smak kawy i likieru kawowego będą różniły się znacznie, wtedy spokojnie możesz przejść do fazy kupowania najbardziej pokręconych pojemników na piwo jakie tylko wymyśliły mądre głowy. Założenie szkła sensorycznego jest takie, że najłatwiej i najlepiej z niego wywąchać wszystkie możliwe aromaty, ocenić barwę piwa, sprawdzić strukturę piany itepe itede.
Część takich form szkła wyewoluowała z tulipa opisanego wcześniej, uwypuklając jego zalety – takimi szkłami są TeKu, Sensorik czy Edel – i zwykle są one dostępne jedynie w sklepach specjalistycznych, najczęściej brandowane. Można je też dorwać jako szkło festiwalowe niektórych festiwali piwnych, również z logo. Jeśli jednak nie lubimy nadruków na szkle, warto zainteresować się ofertą Huty Szkła Krosno – pokale wzorowane na Edelach lub Sensorikach, znane jako „Kieliszki degustacyjne do piwa”, bardzo dobrej jakości (mam taki z festiwalu – bardzo przyjemny) i w rozsądnej cenie. Za wartość dodaną może być uznany fakt, że Krosno produkuje też szklanki wzorowane na innych typach szkła – sniftery, weizenówki, pokale, szklanki do lagerów, Craft Master One (o którym za chwilę) – więc można sporo ogarnąć jedną przesyłką.
Skoro już wzmiankowałem Craft Master One, to pociągnę temat – jest to kolejny rodzaj szkła sensorycznego, wywodzący się z kieliszków sensorycznych do whisky, przechodzący przez etap IPA glass/Stout glass, z racji swego kształtu przezwany vibrator glass lub nawet buttplug glass. Część która odróżnia go od kieliszków degustacyjnych to nóżka, która nie jest z litego szkła, tylko jest częścią wewnętrznej komory piwnej ( © dowcipy o wojskowych). Oryginały dostępne w sklepach specjalistycznych, na festiwalach i od browarów, szklanki inspirowane rzeczonym, jak już wcześniej napisałem, z Krosna.
Całkiem fajnym, a ostatnio dość popularnym (taka moda – nawet piwnego szkła to nie omija) typem szkła jest tak zwany tumbler, czyli, w uproszczeniu, Sensorik bez nóżki. Takie szkło pozwala nam szybciej ogrzać piwo niż pokal na nóżce, a zarazem jego kształt pozwala wydobyć dużo aromatu – czyli działa dokładnie tak, jak powinno. Dostępny w sklepach specjalistycznych, a tańsze wersje (kieliszki do wina) z Krosna i skandynawskiego sklepu o którym pisałem wcześniej.
ALE TO NIE KONIEC O TUMBLERZE!
Zaobserwowałem na którymś blogu, a następnie zastosowałem w praktyce użycie następującego szkła:
Tragedii nie ma, całkiem znośna szklaneczka, tumbleropodobna, tylko na grubszym denku…
Gotowi na cios? Oto skąd bierze się takie szklanki:
Z filmów Barei kojarzę, że do picia (najczęściej wódki, ale herbaty też) używano niegdyś musztardówek. Historia kołem się toczy, potrzeba matką wynalazku i w ogóle, a więc przyznaję sobie ( i temu blogerowi który zrobił to przede mną, ale, cholera, nie pamiętam kto to był!) order Virtuti Cebulari! :D
Myślicie, że to wszystko? No to jeszcze raz: TO NIE KONIEC!
Gdyby się tak uprzeć, to każde dziwne szkło można uznać za hipsterskie szkło do piwa – bo jak inaczej wytłumaczyć to, co zaraz zobaczycie?
Ktoś jeszcze chce coś powiedzieć albo się dowiedzieć? :)
Niektórzy pamiętają wrzucanie na blogerskie fanpage ankiet odnośnie składu piwa – tak właśnie dla czytelników zaczęła się akcja „Blogerzy warzą z BroKreacją”. Przez jakiś czas klikaliście haczyki na fb, a 17go września grupa blogerów udała się do browaru Gryf w Szczyrzycu, aby to piwo uwarzyć!
Dla przypomnienia, demokratycznie wybrane składniki The Bloggera to:
Ze strony blogerów głównym organizatorem był Jerry Brewery, warzyliśmy, oczywiście, z BroKreacją. Ekipa była liczna, bo pojawiły się przedstawiciele aż dwudziestu blogów. Zaproszenia poszły do wszystkich, ale niestety, niektórzy albo z nami być nie mogli (choć chcieli), albo nie chcieli…
Dla mnie dzień zaczął się wcześnie rano, bo już o 5:40 miałem wsiadać w Alechanted-mobil Kamila. Niestety, technologia wygrała z człowiekiem, przez co Kamil i Darek z Piwnych Degustacji trafili do mnie ponad godzinę później, olewając w końcu GPS i jadąc po ludzku. Obsługa GPSa przeszła w moje ręce i w końcu bez dalszych przygód drogowych odebraliśmy z Jaworzna Tomka z Piwnych Podróży i zmieniając nieco oryginalny plan (mieliśmy jechać do Krakowa, aby stamtąd wraz z pozostałymi blogerami dojechać na miejsce) pomknęliśmy prosto do Szczyrzyca.
Bus też miał małe opóźnienie, ale już na miejscu poznaliśmy (lub też przywitaliśmy starych znajomych) resztę ekipy, w tym samych BroKreatorów, a następnie po szybkim posiłku (szwedzki stół czterodaniowy: The Teacher – Bohemian Pils; The Nurse – HefeWeizen; The Butcher – Red IPA oraz domowy The Gravedigger – RIS – a o wszystkich nieco więcej na koniec) rozpoczęliśmy warzenie właściwe.
Pierwszym przystankiem była szczyrzycka warzelnia – już przygotowana na nasze wyczyny!
Po obejrzeniu warzelni udaliśmy się na piętro budynku browaru, gdzie pod ścianami pomieszczenia śrutownika czekało na nas już ponad pół tony słodów.
Panowie blogiery zakasali więc rękawy i przy trzasku migawek i błyskach fleszy warzenie się rozpoczęło.
Na zdjęciu poniżej oprócz rozpisanych słodów i chmieli widać także czerwony pieprz i płatki drewna wiśniowego – to właśnie nasz tajemniczy składnik – Dyskretna Nutka Zajebistości!
Ześrutowane słody trafiły do kadzi, a my przeszliśmy do dalszych pomieszczeń browaru, w celu pozwiedzania. Zobaczyliśmy między innymi jak fermentują uwarzone wcześniej porcje The Bloggera (tak, wszyscy mieli to samo skojarzenie widząc zachlapaną na biało podłogę :> )
Tanki, tanki, wirówki, tanki i jeszcze więcej tanków – nie tylko BroKreacji, ale także innych kontraktowców warzących w Szczyrzycu. Dzięki tej wycieczce mamy już pewien ogląd na niedaleką przyszłość części rynku piwnego w Polsce, ale pisać nam wolno tylko o najbliższych piwach BroKreacji, a i to nie o wszystkich ;P Dostaniemy więc między innymi imperialną wersję Nafciarza Dukielskiego, nową warkę The Alchemist i nową warkę The Dancer. Inne browary też szykują petardy – musicie nam uwierzyć na słowo :)
Gdy już obeszliśmy Browar Gryf, należało uzupełnić płyny, w czym wybitnie pomógł wzmiankowany wcześniej szwedzki stół, a następnie udaliśmy się do pobliskiego browaru restauracyjnego Marysia na posiłek i drugą część zwiedzania.
W Marysi, będącej swego rodzaju salą treningową dla piwowarów warzących w Gryfie, też ujrzeliśmy niedaleką przyszłość, w tym trzy wersje The Gravedigger leżakowane w drewnianych beczkach i coś, o czym nie wolno nam jeszcze powiedzieć więcej, a będzie kolejnym potworem :>
Po obiedzie i zwiedzaniu przyszła pora na kolejną rundkę przy rolbarze.
Następnie nasze piwo zostało nachmielone (tak, jak widać to na karcie receptury – 2,5kg nowozelandzkiego Sticklebract oraz 4kg polskiej Sybilli) oraz napieprzone (nie mogło się obyć bez obowiązkowego dowcipu niskich lotów o pieprzeniu na zimno, ale piwo nazywa się jednak The Blogger a nie The Necrophile, więc pomysł nie chwycił). My zaś udaliśmy się znowu na zwiedzanie, tym razem do muzeum klasztornego.
Na koniec ponowna wizyta przy rolbarze i kolacja, a potem rozjazd – część ekipy wróciła do domów, a część udała się jeszcze na afterparty do Krakowa.
Jeśli będziecie mieli okazję wracać jednym autobusem z bandą piwnych blogerów, to lepiej uzbrojcie się w pokłady abstrakcyjnego humoru – jak wiadomo – Perła Chmielowa nasza królowa, koła autobusu kręcą się, a K**** już dawno sprzedał się, PRZEZ CAŁY DZIEŃ!
Ze względu na niezbyt ciekawą pogodę z planowanego pub crawlu nie wyszło za dużo, a zadekowaliśmy się w Weźże Krafta, gdzie spróbowałem piwa o chyba najtrafniejszej nazwie na polskim rynku (F…ing Close to Water – Session IPA z Piwnego Podziemia) oraz Czarnego IPA z Artezana.
Później już tylko nocleg i rano pożegnałem Kraków w jedynym prawidłowym stylu – ostrym w cienkim cieście ;)
Piwa:
BroKreacja – The Teacher – Bohemian Pilzner – klasyczny do bólu i prawilny pils – nie jestem fanem stylu, doceniam kunszt, ale poza tym nic ciekawego.
BroKreacja – The Nurse – Hefe Weizen – ponownie klasyczne piwo, które przypomniało mi, dlaczego nie lubię Hefe Weizenów – banany, odrobina goździka, słodycz, leciuteńki kwasek – nuda panie, nuda, ale przynajmniej po raz kolejny – poprawna nuda ;)
BroKreacja – The Butcher – Red IPA – no, po dwóch paniach przyszedł czas na pana – The Butcher to świetna, mocno wytrawna, lekko karmelowa, idealnie goryczkowa zachęta do picia. Konkretna goryczka przypomina kto jest królową rewolucji a aromat przebijał się nawet przez mój zakatarzony nos – bierę pińć!
BroKreacja – The Gravedigger v. HomeBrew – Smoked RIS – domowa wersja BroKreacyjnego RISa, konkretny cios i strzał w kubki smakowe – jeśli wersja komercyjna była choć w 75% tak dobra jak domowa, to brać jak tylko zauważycie!
Piwne Podziemie – F…ing Close to Water – Session IPA – najlepsza nazwa polskiego piwa, bezdyskusyjnie :) Sesyjna IPA którą pije się tak, jak wodę ze względu na niski ekstrakt i zawartość alkoholu, a jednocześnie smak i aromat chmielowy dają pewność, że to jednak jest piwo. Daje radę, i to mocno – nie piłem wielu piw z Piwnego Podziemia, ale to jest kolejnym, na którym się nie zawiodłem.
Artezan – Czarne IPA – CDA – nie mogło zabraknąć przedstawiciela mojego ulubionego stylu (znaczy, mogło, gdyby żadnego BIPA/CDA nie było na kranach w Weźże Krafta) – Artezan też zwykle nie zawodzi, nawet jeśli piwo nie trafia w moje gusta, to zwykle jest uwarzone poprawnie – i tak też było tym razem. Czarne IPA jest poprawnym przedstawicielem stylu, choć jak na mój gust za mało nachmielonym na goryczkę.
The Blogger premierę będzie miał czwartego listopada w Poznaniu, niedługo póżniej będzie można go szukać w sklepach specjalistycznych!