Piwo i planszówki

Subiektywne oceny piw spożytych oraz gier planszowych

  • Lista piw polskich
  • Lista piw zagranicznych
  • O mnie
  • Piwna mapa

Kawa ze Starbaksa czy czekoladki z Biedry?

Posted by watman on 15/12/2015
Kategorie: piwo. Tagi: piwo. 2 Komentarze

Dużym minusem tego, że piję w tym roku mniej piwa jest to, że piszę równie mało – i tak jakoś wyszło, że z ostatnich czterech wpisów na blogu, dwa traktowały o piwach z Ambera.

Zgadnijcie co? To już trzy z pięciu…

O serii Po Godzinach możecie poczytać w jednym z wspomnianych wpisów, od czasu jak opublikowałem drugi z nich zdążyły się jeszcze pojawić PG IPL (India Pale Lager – na razie najlepsza rzecz jaka wyszła pod tym znakiem – widać znacznie większe doświadczenie w lagerach niż piwach górnofermentacyjnych) i PG Marcowe (które podobno jest niezłe jak na Marcowe, ale ja tego stylu nie lubię i nie doceniam), a także prawdziwa petarda, najmłodszy w rodzinie, piwo infuzowane duchem kraftu, owoc najbardziej pokręconej myśli piwowarskiej – Cherry Milk Stout!

To, co przed chwilą przeczytaliście to serio nie jest ironia – tak, uważam, że idea tego piwa jest bardzo craftowa, nagina tradycję wystarczająco mocno, by nawet znaleźć się na tak zacnej i nieAmberowej imprezie jak Beer Geek Madness. Oczywiście nie znaczy to automatycznie, że Cherry Milk Stout stanie się najlepszym piwem jakie Amber wypuścił, bo ich poprzednie najbardziej pokręcone piwo dało się spokojnie wypić dopiero po prawie dwóch latach leżakowania, ale chodzi tu o samą drogę jaką browar przeszedł szybkim krokiem w ciągu ostatniego roku – od konserwy do innowatora!

Sama idea najnowszego Po Godzinach, poza wspomnianym już BGM, kojarzy mi się trochę z piwami Voodoo Doughnut od Rogue; z kawą z syropem wiśniowym z jakiegoś Starbaksa czy innej sieciowej kawiarni mającej pierdyliard „sezonowych” smaków, czy też wreszcie z pralinkami czekoladowo-wiśniowymi, których jest –naście rodzajów. Co prawda żadnego Voodoo Doughnut nie piłem, ale z dwoma pozostałymi wyobrażeniami można Cherry Milk Stout zmierzyć. Z tych dwóch wolałbym chyba wersję „kawa z syropem” niż „czekoladki”, no ale samemu trzeba sprawdzić – co, oczywiście, zrobiłem!

CMSPo otwarciu i przelaniu PG CMS do sniftera widzimy typowo stoutową, czarną (no, z brunatnymi rozjaśnieniami pod światło) barwę płynu, pokrytego nienajgorszą beżową i drobnoziarnistą pianą. Ta jest gęsta i dość powoli opada w trakcie picia, zostawiając satysfakcjonujące znaki na szkle. Zanim jednak te znaki będzie widać, sprawdziłem aromat – mamy tu dużo kawy z mlekiem (jak można się było w sumie spodziewać) i nieco owoców – źle nie jest, choć sam aromat jest delikatny i jak na mój gust trochę zbyt przesunięty w stronę mleczności – wolałbym raczej mocniejszą kawowość.

Pierwszy łyk usuwa kawę jeszcze głębiej – ale, co ciekawe, zdominować dała się też laktoza, gdyż piwo jest wyraźnie kwaśne wiśniowym sokiem. Akcenty kawowe, czekoladowe czy mleczne są zdecydowanie tłem dla grających pierwsze skrzypce wiśni. Na moje szczęście nie jest to smak wiśniówkowy (bo jeszcze w czasach licealnych wypiłem o jedną wannę wiśniówki za dużo i mnie odrzuca), lecz kwaśny smak wiśniowego soku, znany choćby z Krieków czy nawet AleBrowarowego Johna Cherry. Z kronikarskiego obowiązku wspomnę jeszcze tylko, że piwo nie jest mocno wysycone i pije się je bardzo gładko.

Mam mieszane odczucia dotyczące Cherry Milk Stoutu – z jednej strony, zamiast chcianej kawy z mlekiem i odrobiną wiśniowego syropu dostałem jogurtowo-wiśniowe pralinki w czekoladzie mlecznej, czyli cos zupełnie poza moim profilem smakowym – z drugiej, to piwo wcale nie jest takie złe jak mogłoby się wydawać! Zupełnie nie trafia w moje smaki, ale już mojej żonie pasowało. Mamy tu ciekawy przypadek, w którym zapowiadane pokręcenie smaku nie jest tylko czczą zapowiedzią, ale jednocześnie daje wrażenie przekombinowania.

Najlepiej będzie, jak sami sprawdzicie, bo nie umiem jednoznacznie tego piwa ani polecić ani odradzić, o!

Reklama

Udostępnij:

  • Twitter
  • Facebook

Dodaj do ulubionych:

Lubię Wczytywanie…

Piwny Górny Śląsk

Posted by watman on 22/09/2015
Kategorie: piwo, varia. Tagi: piwo. Dodaj komentarz

LogotypsbfWpis powstał we współpracy z organizatorami festiwalu Silesia Beer Fest

Górny Śląsk się zmienia – piwnie oczywiście. Kiedy nieco ponad cztery lata temu zaczynałem stawiać pierwsze kroki w świecie nowofalowego piwa, były mi znane dwa sklepy i jeden multitap, w których można było się zaopatrzyć w piwo rzemieślnicze. Gdy teraz patrzę na Piwną Mapę, gęba sama mi się śmieje – mamy mnóstwo sklepów, wiele multitapów, browary restauracyjne i rzemieślniczy, pochodzące ze Śląska browary kontraktowe – już prawie wszystko.

Wśród całej tej dobroci brakowało tylko jednego – festiwalu rzemieślniczego piwa. Co prawda Kraków nie jest specjalnie daleko, ale umówmy się – nawet te kilkadziesiąt kilometrów zmienia się w solidną wyprawę, jeśli celem jest spożycie. A solidna wyprawa to solidne obciążenie portfela, z czego większość żon (a pewnie i mężów, w niektórych przypadkach) nie jest zadowolona ;)

Na szczęście na horyzoncie pojawia się Silesia Beer Fest – pierwszy festiwal piw niekoncernowych w tej części kraju. Po małych perturbacjach z datą, została ona ustalona na 2-4 października 2015, czyli imprezowanie można zacząć już w piątek! 22 wystawiające się podmioty (browary, puby i hurtownie); kursy sensoryczne, prelekcje, wykłady (prowadzone również przez piwnych blogerów!); popularny ostatnio slow food; a nawet kabaret piwny – wszystko to mamy znaleźć w Katowicach, na terenie dawnej Fabryki Porcelany Gieschego. W odniesieniu do niedawnej „aferki” w piwnym światku można jeszcze dodać, że szkłem festiwalowym będzie sensorik ;)

Na stronie http://silesiabeer.pl można znaleźć wszystkie informacje w nieco obszerniejszej formie, a sam festiwal ma też swój facebookowy profil i wydarzenie. Z mojej strony mogę powiedzieć tyle, że na pewno będę w sobotę – piątek i niedziela są zdecydowanie mniej pewne. Jeśli ktoś chce wpaść i pogadać, to zostawiajcie komentarze tu lub na fb, jakoś się umówimy! BTW: szykuję się do wzięcia kamery, jeśli wszystko wypali, to będzie można zostać gwiazdą ekranu ;P

Udostępnij:

  • Twitter
  • Facebook

Dodaj do ulubionych:

Lubię Wczytywanie…

Do trzech razy sztuka…

Posted by watman on 23/06/2015
Kategorie: piwo. Tagi: piwo. 2 Komentarze

Nie tak dawno pisałem o Amberze i Twitterze, czas na szybki łyk trzeciego piwa z serii Po Godzinach – AIPA.

Jak pewnie wiecie, AIPA to flagowy styl rewolucji piwnej, najbardziej typowe piwo, którego można się spodziewać po browarach nowofalowych i tych, które dopiero wkraczają na ścieżkę rewolucji. Złośliwi twierdzą, że to dlatego, że tego stylu praktycznie nie da się zepsuć – zasyp ze słodu pale ale, przysłowiowa „łopata amerykańskiego chmielu” i tylko pilnujemy, żeby nie było wad… Oczywiście jest to znaczne uproszczenie, bo jak pokazały Pilsweizer i Koreb, nawet takie piwo da się uwarzyć niepijalne – Amber niepijalnych piw raczej nie warzył, raczej nudne i konserwatywne, więc możemy przynajmniej mieć nadzieję, że piwo nie jest wadliwe – a jak będzie z aromatem i smakiem?

AIPA pgNoooo… Źle nie jest… Co prawda piana jest dość marna, ale barwa to już ładna, lekko zmętniona  herbata. Przez wspomnianą marną pianę łatwo przebija się aromat, będący połączeniem dominującej pomarańczy, z nutami ananasa, mango i przebijającą się marakują, popartych żywicą, iglakami i aromatem kwiatowym – plus za aromat, bo choć nie powala intensywnością, to utrzymuje się bardzo długo i jest naprawdę udany. Pierwszy haust piwa daje nam mocny smak cytrusów, gdzieś pomiędzy grejpfrutem a pomarańczą, z dość wyraźnie wyczuwalną białą skórką (albedo) któregoś z tych owoców. Mamy tu też nieco żywiczności, acz jest jej niewiele – cytrusy jednak grają pierwsze skrzypce. Finisz jest dość mocno goryczkowy – o ile mi to absolutnie nie przeszkadza, o tyle dla grupy docelowej (czyli ludzi na co dzień pijących piwa raczej nierewolucyjne), goryczka może być zbyt mocna. Pewnym problemem jest także to, że zalega ona bardzo długo – ponownie – jeśli ktoś jest przyzwyczajony, to się nie zdziwi, ale „typowy Janusz” będzie miał nie lada zagwozdkę! Już tylko z kronikarskiego obowiązku dodam, ze Po Godzinach AIPA nie jest przesadnie wysycona, da się więc spokojnie wypić kilka na jedno posiedzenie. Moim zdaniem – najlepsze aktualnie piwo z Ambera i pierwszy poważny kandydat do stałego warzenia – ba, gdyby rzeczywiście okazało się, że dostaniemy kolejne warki, to kombinacja rozległej sieci sprzedaży Ambera w połączeniu z rozsądną ceną dałaby nam stały, łatwy dostęp do bardzo solidnego piwa codziennego. Bo choć nie jest to AIPA urywająca dupę, to jednak Amber naprawdę nie ma się czego wstydzić, i jeśli tylko da się je kupić za czas jakiś, to z przyjemnością wrzucę kilka do koszyka przed planowanym grillem czy domówką…

A żeby nie było, że słodzę bo #darylosu, mini-recenzja w wykonaniu znajomego, będącego w pół drogi pomiędzy piwami rewolucyjnymi a koncerniakami – człowieka pijącego zwykle eurolagery, ale „nagradzającego się” Żywieckim APA – dostał ode mnie jedną z butelek Po Godzinach w charakterze testera:

„Pierwszy łyk mnie trochę zaszokował – wiesz – bardzo gorzkie, nie wiedziałem, czy jest dobre czy zepsute. Później już mi posmakowało, bo jak przeszła ta pierwsza fala, to tam czułem te cytrusy co zawsze mówisz. Jest takie dużo ostrzejsze niż ta APA z Żywca, zwłaszcza na początku, ale bardzo ciekawe. W sumie, to mi smakowało!”

Więc teraz pytanie – czy to dla mojego znajomego jest jeszcze nadzieja, czy Amberowa AIPA po prostu jest porządnym piwem? Ja biorę odpowiedzialność na klatę i twierdzę, że to drugie!

Panie, panowie – Amber ma nowe najlepsze piwo, a my mamy całkiem porządną AIPĘ, która ma szansę poistnieć na rynku, o ile oczywiście włodarze Ambera zdecydują się ją powtórzyć!

Udostępnij:

  • Twitter
  • Facebook

Dodaj do ulubionych:

Lubię Wczytywanie…

Wyciągnięte wnioski, planety zewnętrzne…

Posted by watman on 18/06/2015
Kategorie: planszówka, varia. Tagi: planszówka, rant. Dodaj komentarz

exoplanets

Dawno, dawno temu, tak mniej-więcej w październiku 2013, zakończyła się na wspieram.to akcja crowdfundingowa gry planszowej Piwne Imperium. Po troszkę ponad osiemnastu miesiącach, Irek i Filip wskoczyli na wyższy poziom (lub zeszli do niższego kręgu piekieł ;P ) i, wraz z grą Exoplanets, pojawili się na Kickstarterze. Co za tym idzie, Exoplanets zamawiać można niezależnie od miejsca zamieszkania, a grupa docelowa gry jest na tyle szeroka, że międzynarodowe wydanie jest bardzo dobrym pomysłem.

W moim wywnętrzaniu się na temat kampanii Piwnego Imperium, narzekałem, że po głównym celu kolejne progi były po pierwsze daleko od siebie; a po drugie – nie były jakoś bardzo przekonujące do tego, by dorzucać kolejne pieniądze żeby wszyscy dostali COŚ. No nic – było, minęło, zostawiło nieco wspomnień, a co najważniejsze – pozwoliło wyciągnąć Filipowi i Irkowi wnioski, zastosowane w praktyce w czasie trwającej (jeszcze!) kampanii Kickstarterowej!

Tutaj mamy już pięknie rozplanowane kolejne progi, każdy dodający coś pożądanego – czy to nowe elementy gry, czy to upiększający albo poprawiający rzeczone elementy, czy też dający możliwość zakupu dodatków. Na chwilę pisania tego tekstu, projekt wsparło 661 osób na łączną kwotę 30581$, sprzedało się łącznie 650 fizycznych sztuk gry oraz 58 kopii w wersji print’n’play. Do końca zbiórki pozostało jeszcze nieco ponad dwa dni, a do kolejnego progu brakuje niecałych 4500$ – biorąc poprawkę na typowe kickstarterowe zwiększenie ruchu pod sam koniec zbiórki, mam przekonanie graniczące z pewnością, że do swojego egzemplarza gry będzie można dokupić także matę.

Minusy? No niby są, ale to już właściwie czepianie się – średni angielski, który dużo by zyskał po zatrudnieniu korektora; zbyt mała zniżka przy zakupie sześciopaka gry (sprawiająca, że całość jest opłacalniejsza od pojedynczych egzemplarzy tylko wtedy, kiedy nie trzeba gry dodatkowo rozsyłać po pierwszej wysyłce); oraz płatność w dolarach, co jest oczywiste ze względu na platformę, ale powoduje, że do końca nie wiadomo ile gra będzie kosztować dla Polaków.

Irku, Filipie – moje gratulacje po raz kolejny – nie tylko ze względu na fakt wydania następnej gry, ale głównie dlatego, że widać dobrze, że potraficie wyciągać wnioski! Wasze zdrowie! :)

Udostępnij:

  • Twitter
  • Facebook

Dodaj do ulubionych:

Lubię Wczytywanie…

Mały krok dla człowieka…

Posted by watman on 09/06/2015
Kategorie: piwo. Tagi: piwo, rant. 2 Komentarze

Browar Amber jest jednym z bardziej zastałych tworów na piwnej mapie Polski – do całkiem niedawna nie mieli w ofercie żadnego piwa, które można by było nazwać szczególnie odkrywczym, a jedyne „ciekawe” było dość trudno pijalne. Od lat wśród bardziej dojrzałych piwoszy Amber istniał li tylko dzięki Koźlakowi i ewentualnie Grand Imperial Porterowi.

Co dziwne, jest to też bodaj najaktywniejszy browar w piwnej części polskiego Twittera – konserwowość oferty nie idzie więc w parze z konserwatywnością w social media – przynajmniej da się z nimi szybko skontaktować ;)

wpid-imag2132.jpgZdarzało się, że ja bądź inni twittujący blogerzy zagadywali przedstawicieli (agencję reprezentującą?) Ambera na Twitterze kiedy w końcu browar ten wykona jakikolwiek krok w kierunku rewolucyjnym. Pierwszą odpowiedzią było wypuszczone jakiś czas temu piwo z serii Po Godzinach – ponownie, nic odkrywczego (weizenbock), ale już w końcu coś innego niż fafnasty jasny lager! Przyjemne było to, że to piwo było całkiem znośne! Po doświadczeniu z Pszeniczniakiem, Amberowy PG#1 miał całkiem słuszną pianę, stylowy bananowo-goździkowy aromat, typową mętnopomarańczową, wpadającą nawet w brąz, barwę i pełny, ponownie bananowy, smak z ładnie ułożonym alkoholem. Nie było to piwo rewelacyjne, ale mimo wszystko porządne, i chyba nawet całkiem dobrze przyjęte – a przynajmniej negatywnych recenzji nie napotkałem. Pierwszy krok został więc zrobiony, a że rokował dość dobrze, to czekałem dalej.

Drugim krokiem okazał się być Altbier – znów styl, który, jeśli może mieć coś wspólnego z rewolucją, to jedynie francuską, ale jest to jednocześnie styl dość kiepsko reprezentowany w Polsce. Do głowy przychodzą mi tylko Manufakturowy Altbier oraz Stare Ale Jare z Pinty. Dodatkowo, nie przepadałem nigdy za altbierami, a najlepszy przedstawiciel stylu, jaki mi się trafił, to japoński Izumi Alt. Do Amberowego Po Godzinach też nie przywiązywałem większej wagi, nie polowałem na niego jakoś szczególnie, a trafił się sam przy okazji wizyty w pewnym supermarkecie z ptaszkiem w logo ;)

Cóż więc reprezentuje sobą druga odsłona limitowanej serii Ambera?

Otóż… Niestety, mniej niż pokazywał numer jeden…

wpid-img_20150607_214042.jpgNiska, piana, złożona z dużych pęcherzy opada bardzo szybko – co prawda pozwala nam się to łatwiej wwąchać w piwo w szkle, ale po pierwsze – wygląda słabo; po drugie – za dużo to tam nie czuć… Nieco karmelu i zboża, ale nic z obiecanych na etykiecie orzechów. Na szczęście moja butelka nie straszyła żadnymi wadami, albo te były równie wątłe, co reszta aromatu. Smak też nie powalał – karmelowa słodkawość, niska goryczka – piwo grzeczne do bólu i bez żadnego błysku – orzechów nadal nie uświadczono. Ogólnie rzecz biorąc, PG Altbier okazał się krokiem w tył po całkiem udanym weizenbocku, ale nadal jestem w stanie zrozumieć powody – typowy supermarketowy piwosz nie zakrztusi się tym piwem i nie wypluje go do zlewu – różni się ono na tyle od jasnego lagera, że dla niedzielnych piwoszy może być nawet interesujące…

…Ale historia na tym się nie kończy! Twittera wspomniałem wcześniej nie przez przypadek! Od kilku dni Amber zapowiadał trzecią odsłonę serii, wykorzystując (prawdopodobnie) zmyślone cytaty z ludzi „#cowiedzą”. Był tam i bloger, który „Był nastawiony sceptycznie” i wielbicielka radlerów, twierdząca, że „Jakieś takie mało słodkie” i nawet Tomasz z Dolnego Śląska, który „Recenzowałby!” – jeden z tych, #cowiedzą rzekł podobno: „Ale Amber?”, więc podejrzenia kierowały się na Amber Ale – co nawet pasowałoby do linii produktów dla początkującego wielbiciela rewolucji/niedzielnego piwosza – niby, owszem, nowa fala, ale piwo jednak delikatne i nie powalające nie wiadomo jaką goryczą. A tu nagle…

Żródło – https://twitter.com/BrowarAmber?lang=en-gb

… Tak, Amber skacze na głęboką wodę! Ciekawe, jakie wyjdzie? Czy prawdą okaże się pokutujące tu i ówdzie stwierdzenie, że szufla amerykańskiego chmielu wystarczy na pokrycie błędów? Jak pokazały Pilsweizer i Koreb, nawet AIPA może zostać spier…psuta, no ale z drugiej strony w Witnicę też nikt nie wierzył, a wyszła znośna… Jako „aktywny Twitterowicz” zostałem też przez Ambera doceniony i mam podobno dostać pakiet promocyjny, więc teraz nawet nie będę musiał polować na PG#3 – no chyba, że mi posmakuje tak, żebym chciał zrobić zapasy…

Kto czeka?

Udostępnij:

  • Twitter
  • Facebook

Dodaj do ulubionych:

Lubię Wczytywanie…

Okręt mój płynie dalej, gdzieś tam…

Posted by watman on 21/05/2015
Kategorie: piwo, planszówka, varia. Tagi: piwo, planszówka, rant, varia. Dodaj komentarz

Często, w praktycznie każdej dziedzinie naszego życia, trafiają nam się dobre wspomnienia z dzieciństwa czy czasów młodości – szeroko pojętej oczywiście. Zwykle, wspomnienia te są tak dobre, że przez usta przechodzi nam zdanie w stylu „Kiedyś nawet pop był dobry…” (witamy w dzisiejszej notce standardowy popelinowy kawałek – ostrzegam, ten mi się kiedyś podobał! :P ) czy też wariacja na temat jedzenia/napojów/programów TV itp. Zdarza się, że takie wspomnienia pchają nas do sprawdzenia, czy przypadkiem to, co było kiedyś, jest tak samo dobre teraz… Doświadczyłem tego z planszówkami, po części też z piwem – i dzisiejszy tekst właśnie o takich wspomnieniach będzie traktował.

Około roku temu w sklepach pojawiła się powtórka jednego z pierwszych kultowych lagerów w Polsce, a mianowicie 10,5 z Kompanii Piwowarskiej. Mnóstwo zostało wtedy o tym piwie powiedziane – przywołane zostały reklamy, jako jedne z pierwszych mające bardzo wyraźną grupę docelową; przywołana została otoczka „cool”, takoż związana z rzeczoną grupą docelową; charakterystyczna puszka – jednym słowem – wszystko! Szybko też zaczęły się pojawiać „recenzje” powtórzonego 10,5 – że to już nie to samo, że została tylko puszka, bo nawet reklam i otoczki już nie ma… Z zewnątrz mogło to wyglądać naprawdę kiepsko, ale trzeba przyznać, że oczekiwania były napompowane do granic możliwości tymi dobrymi wspomnieniami. 10,5 było jednym z pierwszych moich legalnych piw, nie pamiętam dokładnie smaku, ale nie liczyłbym na to, że różnił się czymś od aktualnie produkowanych eurolagerów – i te wspomnienia naciskały mi na głowę, kręciły myślami w kierunku kupna… Ale nie kupiłem, nawet na pamiątkę – i już powiem Wam dlaczego…

Nie kupiłem 10,5 dlatego, że parę lat temu przeżyłem bardzo duże rozczarowanie i zniszczone wspomnienia – a to wszystko przez planszówki…

Magia i Miecz kiedyś (L) i teraz (P - Talizman)

Magia i Miecz kiedyś (L) i teraz (P – Talizman)

Kto z Was grał za dziecka/nastolatka w Fortunę/Eurobusiness lub Magię i Miecz? Praktycznie każdy, nie da się ukryć. Ja też, i wspomnienia mam (a właściwie miałem) rewelacyjne – wielogodzinne partie Magii i Miecza z siostrą i dwoma kuzynami, kończące się po prostu brakiem czasu (bo Korony Władzy chyba nikt nigdy nie zdobył) czy też podwórkowe partie Eurobusinessu, gdzie można było przyuważyć kto się w kim „buja” obserwując pożyczki pieniędzy czy też „zapominanie” o skasowaniu należności… Przewijamy film o 20 lat do przodu, siadamy przy Monopoly (którego Eurobusiness był klonem, podobnie jak Fortuna) i po piętnastu minutach zaczynamy umierać z nudów… Talizman (czyli nasz stara, dobra Magia i Miecz) rozczarowuje tak samo bardzo – zamiast epickich przygód i walki zostaje tylko wściek, że nic nie zależy od graczy, a wszystko od kostek… Nie pomaga nawet pińcet razy lepsza jakość druku, niezłe figurki z tworzywa zamiast kartonowych portretów w podstawkach ani znacznie lepiej napisana instrukcja! Teraz nikt mnie do stołu nie zaciągnie jeśli ma na nim wylądować też jedna z wymienionych gier… Po prostu nie ma co wracać do (pre)historii, kiedy znamy już nowoczesność!

Nie zaciągnie mnie też nikt przed półkę sklepową, na której znajduje się reaktywowane niedawno EB lub ponownie powołane do życia Palone z Okocimia – bo nie chcę sobie rujnować wspomnień, zwłaszcza Palonego, które naprawdę mi smakowało… Tak samo nie chciałbym już spotkać na piwnych półkach Hebana – zostawmy wspomnienia w spokoju, a grajmy w (i pijmy) to co nowe i dobre!

To mówiłem ja, antykonserwatysta w każdej dziedzinie :> Ktoś zepsuł sobie wspomnienia EB, Palonego albo jakiejś planszówki?

Udostępnij:

  • Twitter
  • Facebook

Dodaj do ulubionych:

Lubię Wczytywanie…

Nie wierzę w zabobony, wierzę w potęgę kalibru 5,56mm…

Posted by watman on 23/04/2015
Kategorie: piwo. Tagi: piwo. Dodaj komentarz

Nomadyczny śląski browar Kraftwerk poczyna sobie bardzo śmiało na naszym craftowym podwórku. Chłopaki imponują płodnością (piwną, co Wam się od razu kojarzy? :> ) oraz, poza drobną wtopką z Panzerfaustem warzonym w Witnicy, bardzo równym poziomem swoich piw, moim zdaniem w solidnej górnej strefie stanów średnich, ale bezpardonowo ładującym się do pierwszej ligi. Kraftwerk działa nieco na modłę Pinty, mieszając dwie główne drogi polskich browarów rzemieślniczych – czyli albo warzenie piw zakręconych jak ruski słoik, albo porządnych choć niespecjalnie odkrywczych. Począwszy od debiutanckiego Beboka, który został doceniony przez chyba wszystkich mających związek z piwem rzemieślniczym, przez bardzo porządne piwa w postaci Leśnego Dziada i Rogatego, a kończąc na opisywanej ostatnio Heksie – ich piwa dają radę, zarówno te z dziwacznymi dodatkami, jak i te, które są proste, acz nie prostackie. Na moje szczęście, chłopaki leją się też do butelek, bo, mimo że mam blisko, to na ich lane piwa nie miałbym czasu chodzić – za dużo się ich pojawia! Jednym z najnowszych wypustów z Kraftwerku jest Smoked Imperial India Brown Ale o wdzięcznej nazwie „Zabobon” – nie jest to piwo tylko Kraftwerkowe, gdyż uwarzono je nie tylko „w”, ale także „we współpracy z” Redenem – mamy więc tu pełnoprawną kooperację a nie tylko warzenie kontraktowe; druga „świeżynka” to prawie „zwykła” AIPA rewelacyjnie nazwana „M16”, zawierająca dodatek trawy cytrynowej.

Jak więc wyszły śląskim browarom te dość różne piwa? Sprawdzamy!

Zabobon – Smoked Imperial India Brown Ale

wpid-imag2380.jpgPierwsze kooperacyjne piwo Kraftwerku i Redena jest jednocześnie pierwszym z obu browarów, które pojawiło się w butelkach 0,33 litra. Moim zdaniem – bardzo dobry ruch, ale o tym będzie w podsumowaniu. Etykieta wita nas ilustracją w stylu średniowiecznym, na której para wieśniaków spotyka stwora przypominającego tego z etykiet Beboka lub Rogatego – rewelacyjny klimat, na pierwszy rzut oka można pomyśleć, że jest wyciągnięta z jakiegoś manuskryptu! Przyznam szczerze, że zacząłem się nawet zastanawiać nad tym, czy przypadkiem Bebok i Rogaty nie byli wzorowani na tej ilustracji, a ona sama czekała na odpowiednie piwo, ale szybka rozmowa z Mateuszem z Kraftwerku upewniła mnie, że etykieta została stworzona na potrzeby tego piwa – czapki z głów przed grafikiem w takim razie, bo jest moc! Po otwarciu butelki i przelaniu piwa do szkła widzimy ciemnobrązowy płyn pokryty czapą puszystej białej piany, która nieśpiesznie opada, zostawiając na ściankach naczynia rewelacyjne firanki. Przez tę białą warstwę przebijają się aromaty – a w nich dzieje się bardzo dużo! Ostry dymny zapach, który w połączeniu z wrażeniami z etykiety wywołał u mnie skojarzenia palenia na stosie (tak, wiem, normalny to ja nie jestem! :D ), po nim nieco kawy i iglakowe chmiele. Jest to bodaj pierwsze wędzone piwo jakie piję, w którym aromatu wędzonki nie da się zdefiniować w standardowych ramach „szynkowa/serowa/ogniskowa” – ona naprawdę jest „inkwizycyjna”! :D Już po pierwszych łykach czuć też, że pokręcony aromat odbija się w równie pokręconym smaku – wędzonka jest poparta solidną goryczką, pałęta się też kawa w niewielkich ilościach, a także leciutki palony kwasek. Zabobon jest piwem ciężkim, skomplikowanym w odbiorze, ale jednocześnie bardzo, ale to bardzo dobrym. Piwo jest wybitnie degustacyjne, można się pokusić o stwierdzenie, że jest dobrym zastępstwem bałtyckiego porteru albo nawet RISa w roli wieczornego ułatwiacza zasypiania – butelka 0,33l wystarcza w zupełności, powyżej tej pojemności mogłoby być męczące – ale powtórzę się – bardzo, bardzo dobre piwo, jak dla mnie najlepsze, które wyszło jak do tej pory z Kraftwerku! Z Redena być może też, choć muszę przyznać, że wielu ich piw po prostu nie próbowałem, więc nie mam pełnego obrazu – ale pośród tych, które miałem okazję sprawdzić, też właśnie Zabobon zdecydowanie przoduje! Dobra robota i czekam na regularne powtórki, a także zastanawiam się, jak mogłoby się sprawdzić leżakowanie tego twora… Być może pokuszę się o zakup następnej butelki i ześle średniowiecznych wieśniaków do lochów na rok lub pół :)

M16 – Lemon Grass IPA

wpid-imag2381.jpgDrugim piwem, tym razem niekooperacyjnym, jest AIPA z trawą cytrynową, nazwana M16. Tak, jak w Zabobonie urzekła mnie etykieta, tak tym razem jestem fanem nazwy – idealnie dopasowana do stylu, prosta, zwięzła i kojarząca się z rewelacyjnym kawałkiem thrashmetalowym!  Po prostu kop w twarz! \m/

Do shakera przelewa nam się herbaciany trunek, ponownie pokryty białą, drobnopęcherzykową czapą znaczącą szkło w miarę opadania i picia. Przez pianę przebija się rześkość cytrusów – jak można było się spodziewać, głównie cytryny – a później do głosu dochodzi też nieco iglaków. Aromat jest niesamowicie świeży i orzeźwiający, nieskomplikowany, ale zachęcający do picia, zwłaszcza w ciepły wieczór po upalnym dniu. Smak na szczęście nie jest aż tak bardzo zdominowany cytryną, bo piwo mogłoby być zbyt kwaśne, ale mimo wszystko cytrusy grają w nim pierwsze skrzypce, poparte niezbyt ciężką słodowością i szczyptą żywicy. Grejpfrutowa goryczka, dzięki wspomnianej już relatywnej lekkości, jest bardzo dobrze odczuwalna, ale nie męczy – nie powinna odrzucać nawet tych spośród piwoszy, którzy nie są fanami solidnego nachmielenia. Całościowo, nie jest to aż tak rześkie piwo jak CymboPogon, czy nawet jak Molly IPA, ale cytrusowa lekkość i akuratnia goryczka spokojnie plasują je w czubie polskich propozycji na upalne dni! Szczerze powiedziawszy, gdyby nie Zabobon, to chyba właśnie M16 byłaby moim ulubionym piwem z Kraftwerku! Ponownie RE-WE-LA-CJA!

Jak widać, drugiego Panzerfausta nie było – oba piwa są na bardzo wysokim poziomie i mam nadzieję, że oba będą warzone regularnie – za miesiąc czy dwa przydałaby się powtórka M16, za pół roku zaś, na chłodniejsze wieczory wczesnojesienne, koniecznie Zabobonu!

Dobra robota, Kraftwerku i Redenie!

Udostępnij:

  • Twitter
  • Facebook

Dodaj do ulubionych:

Lubię Wczytywanie…

Zawsze black and white!

Posted by watman on 17/04/2015
Kategorie: piwo. Tagi: piwo. 1 Komentarz

Już długo szukałem odpowiedniego zestawu piw żeby wykorzystać ten popelinowy szlagier sprzed 24 lat i teraz się udało! :)

Znalazłem sobie dwa piwa maksymalnie różne, a jednocześnie uzupełniające się wzajemnie, jak yin i yang. Jedno od rzemieślników, drugie z koncernu. Jedno leciutkie i odświeżające, drugie treściwe i deserowe. Jedno po raz pierwszy w butelkach, drugie uznawane przez lata za najlepszy koncernowy wyrób w Polsce. Przed wami wyleżakowany Żywiec Porter oraz (po raz pierwszy w butelce) Cymbopogon z Artezana!

Yin – ciemna strona mocy

wpid-imag2373-collage.jpgPorter bałtycki – czarne złoto polskiego piwowarstwa, styl, w którym idzie naszym twórcom wyśmienicie. Styl, który całkiem dobrze potrafią uwarzyć nawet takie „tuzy” jak Cornelius czy Witnica. Czarne, ciężkie piwo do powolnego popijania i delektowania się rozwijającym bukietem. Żywiecki Porter przez lata był uznawany za ścisłą czołówkę polskich koncerniaków, często okupując nawet pierwsze miejsce w przeróżnych wyliczankach. W wersji świeżej często opisywany jako wytrawny, czasem, niestety, metaliczny, ale w sumie rzadko schodzący poniżej pewnego poziomu. Jak to w większości porterów, najlepiej smakuje wyleżakowany – do tego stopnia, że można się umówić, że data przydatności do spożycia w porterach powinna się liczyć OD tej na etykiecie, w przeciwnym wypadku piwo jest zbyt świeże ;) Kopyr spożywał trzydziestoletniego, u mnie skromny rok, siedem miesięcy i dwa tygodnie po dacie ważności, która opiewa na 30.08.2013.

Piwo nalewa się z całkiem wysoką, beżową pianą o dużych bąblach, która opada dość szybko i pozwala się zaciągnąć aromatem. Lekkie utlenienie szybko ustępuje miejsca ciemnej czekoladzie, kawie, suszonym śliwkom i rodzynkom. W przeciwieństwie do spożywanego w ciągu blogowej hibernacji Portera Ciechana, przeterminowanego o mniej-więcej tyle samo, nie ma żadnych nut słonych a’la maggi czy sos sojowy. Całościowo – ciasto czekoladowe z likierem kawowym i odrobiną bakalii – bardzo przyjemne i zdecydowanie deserowe.

Pierwszy łyk potwierdza doznania zapachowe – ponownie ciemna czekolada i kawa grają pierwsze skrzypce, a odrobina ciemnych owoców dorzuca swoje posmaki umiarkowanie i nienachalnie. Umiarkowane wysycanie pozwala delektować się piwem, a doskonale ukryty alkohol wprawia dodatkowo w przyjemny nastrój. Wyleżakowany Porter Żywiecki jest piwem mniej wytrawnym od wersji świeżej, zdecydowanie piwnica pomogła mu się ułożyć i uspokoić – bardzo dobrze zbalansowane, zwodniczo pijalne i po prostu dobre. Gdyby wszystkie piwa koncernowe takie były, nie mielibyśmy za bardzo na co narzekać.

Yang – jasna strona mocy

wpid-imag2377.jpgMoim championem światłości jest dziś zabutelkowana (w końcu!) Cymbopogon od Artezana. Jakoś tak się zdarzało, że jeśli już to piwo pojawiało się w lokalnych multitapach, to mnie w nich nie było. A przecież wszyscy wiedzą, że jeże zaczęły już swoją butelkową przygodę na szeroką skalę! Przedstawiciel typowo letniego stylu wheat ale (chmielone nowozelandzkimi odmianami, stąd też nie „american wheat”) z dodaną dla jeszcze większej rześkości trawą cytrynową.

Jasne, lekko zmętnione piwo ma piękną białą pianę, nie tak bujną jakiej można się spodziewać po piwie pszenicznym, ale świetnie oblepiającą szkło; a bąbelki gazu rewelacyjnie „sznureczkują” w szklance, zapowiadając lekkość i nadchodzące orzeźwienie. Aromaty cytrusowe, biszkoptowe i nieco owocowo-kwiatowe, lekkie, nic nie dominuje, całościowo bardzo przyjemny zapach – choć nie bardzo głęboki, to mimo wszystko bogaty w różne różności. W smaku zdecydowanie wiodą prym pszeniczne słody, poprawione kwaskowatością cytryny i musującym nasyceniem. Chmielowej goryczki praktycznie brak, ale to nie przeszkadza nawet mi, zdeklarowanemu wyznawcy praboga Ibu!

Cymbopogon „wchodzi” jak rozgrzany nóż w masło, kilka łyków i piwa nie ma – nie ryzykujemy alkoholowego kopa w twarz i spokojnie możemy otworzyć następną butelkę. Na gorące dni w sam raz, dobre wyczucie czasu przez Artezanów!

Zdrowie!

Udostępnij:

  • Twitter
  • Facebook

Dodaj do ulubionych:

Lubię Wczytywanie…

Dlaczego duży chce być małym?

Posted by watman on 13/04/2015
Kategorie: piwo, varia. Tagi: piwo, polemika, rant, varia. Dodaj komentarz

Żywiec APA, Cieszyński Stout, Cieszyńska IPA – „Koncerny chcą nas zniszczyć”! Fala przerażenia rozlała się jakiś czas temu po internetach piwnych – craftowi gracze (browary) boją się zmniejszenia ciężko wywalczonego kawałka tortu; piwni ewangelizatorzy boją się, że podobne, choć gorsze smakowo, piwa w niższej cenie utrudnią lub uniemożliwią „nawracanie” kolejnych piwoszy na nowofalowe trunki; sklepy boją się odejścia części klienteli… Wszyscy po trochu racji mają, rzecz oczywista, ale mi nie wydaje się, żeby było w tym wielkie zagrożenie. Spójrzcie, dlaczego tak sądzę!

Czy koncernowi zależy na walce z rzemieślnikami? No tak, każdy procent na słupku robi różnicę, ale niestety, drodzy browarnicy – nie jesteście głównym targetem. Głównym konkurentem koncernu jest… drugi koncern! Po dwóch czy trzech latach, kiedy najlepszą/najlepiej rozreklamowaną serią piw premium w Polsce była seria Książęcych z Kompanii Piwowarskiej, głowę podniosła Grupa Żywiec. Tup! Nie będzie Tyskie pluć nam w twarz! A że GŻ dysponuje w Polsce browarem umożliwiającym warzenie piw górnej fermentacji (przypominam, że KP w Polsce nie ma jak tego robić!), i dorzucając do tego doświadczenie z warzeniem Grand Championów, dość oczywiste wydaje się otwarcie nowej linii premium – moim zdaniem Cieszyńskie piwa mają tę samą grupę docelową, co Książęce – nie są szczytem wyrafinowania, ale pewnie będą relatywnie szeroko dostępne. Gdzieś tam w drugiej lidze pałętają się piwa Okocimia, choć przypuszczam, że możemy spodziewać się niedługo jakiejś ofensywy związanej z linią piw „Sezonowe” lub z wieszczącym pewne kroki powrotem Okocimia Palonego… Czy więc ktoś uważa, że koncerny chcą urwać hydrze łeb z napisem „Podwójny belgijski porter z czekoladą na wiórkach dębowych”? A może raczej jest to ten łeb z napisem „Niezbyt odkrywczy, ale i tak inny niż standardowy, lager z browaru regionalnego”? To właśnie na miejscu browarów regionalnych najbardziej bałbym się ofensywy koncernów – i półka cenowa podobna i grupa docelowa…

Jak szersza dostępność koncern-kraftów wpłynie na nowych adeptów? A jak ma wpłynąć? Negatywnie? No sorry, nie wierzę! Do niedawna, żeby wprowadzić kogoś nowego w świat dobrego piwa metodą inną niż „AIPA w twarz”, trzeba było mieć szczęście z dostępnością niektórych piw. Po wyjściu niesławnego Żywiec APA ten pierwszy krok jest już w miarę szeroko (i rozumiem przez to np. osiedlowy spożywczak) dostępny! A żaden z moich adeptów nie chciał się na ŻAPIE zatrzymywać, zwłaszcza, kiedy dowiadywali się, że piwa rzemieślnicze są znacznie lepsze i JESZCZE ciekawsze! Tutaj widzę jednak pewien ważny aspekt, o którym marudzę nie od tygodnia czy miesiąca, ale od lat – butelki! Szanowni rzemieślnicy – butelkujcie swe piwa! Choćby i niepastery i niefiltry – każdy na tym zyska, a najbardziej Wy! Wiadomo – ciągle piszemy i dyskutujemy o nienasyconym rynku, że każda ilość craftowego piwa się sprzeda, że „nowe browary zawsze bezpiecznie wchodzą na rynek AIPĄ!”, że multitapy i tak biorą całość produkcji…. Ale zadbajcie o każdego potencjalnego klienta, a to się zwróci w dwójnasób! Ruch Artezana i Pracowni w kierunku butelkowania cieszy mnie chyba najbardziej – może w końcu dostępność ich wyrobów będzie czymś więcej niż tylko efemerydą i łutem szczęścia w multitapie innym niż „domowy”… Reasumując – szersza dostępność koncern-kraftu zła nie jest, a jeśli pójdzie za tym zwiększona dostępność craftu „prawdziwego”, to zyskamy na tym wszyscy! No, może poza ludźmi pragnącymi „porządnego pilsa za trzy złote od polskich rzemieślników”, ale nie oszukujmy się – im to nikt nie dogodzi :>

A co ze sklepami? O ile wzmiankowana już ŻAPA znika z mojego spożywczaka na winklu w trymiga, to jednak nie jest uzupełniana na bieżąco, prawdopodobnie z tego samego powodu, co w sklepach typowo piwnych nie są uzupełniane na bieżąco piwa rzemieślnicze – więcej by się go sprzedało tylko wtedy, jeśli więcej by go było. Więc jeśli hipotetyczny żapopijca ma czekać i nie iść do specjalistycznego po „zamiennik”, to rzeczywiście, upadek sklepów specjalistycznych jest tuż-tuż – ale jeśli ktoś ŻAPĘ kupił mając uprzednio doświadczenie z dobrym piwem rzemieślniczym, to po pierwsze wie jak trafić do sklepu specjalistycznego, a po drugie – raczej rzeczonej ŻAPY dużo kupował nie będzie. Z dużą dozą prawdopodobieństwa z piwami z Cieszyna będzie tak samo, a ich dostępność będzie taka, jak Książęcych – dostępne wszędzie i jeszcze dopchniemy tam, gdzie nie było do tej pory – ale ile Książęcych stoi i czeka na nowy dom?

Odpowiadając sobie i Wam, szanowni czytelnicy, na pytanie z tytułu tego wpisu – Dlaczego duży chce być małym? – Bo będzie mu się to opłacać, i to tak długo, jak długo ten mały, do którego można się będzie upodobnić, będzie na rynku. A jak maluchy podniosą głowy jeszcze wyżej, to się ich wykupi zamiast niszczyć, bo to zawsze okazja do rozszerzenia portfolio, a wzory ZAGRANICO już dawno się pokazały.

I tym optymistycznym akcentem – zapraszam do dyskusji!

Udostępnij:

  • Twitter
  • Facebook

Dodaj do ulubionych:

Lubię Wczytywanie…

Stare Wygi kontra Młode Wilki

Posted by watman on 09/04/2015
Kategorie: piwo. Tagi: AleBrowar, piwo, varia. Dodaj komentarz

Nowe browary pojawiają się w Polsce coraz częściej, to wie każdy śledzący w jakikolwiek sposób scenę piwną. Upadków na razie praktycznie nie ma (poza jednym, jedynym, Świńskim Ryjkiem, co mnie akurat zdziwiło, bo ich debiutanckie, a zarazem jedyne, piwo – Opolski Łącznik – było całkiem dobrym bitterkiem). Nowi wchodzą na rynek przebojem, często oferując już na starcie piwa z solidnym twistem (vide Kingpin), a jak nie twistem, to przynajmniej bardzo dobre – jak Solipiwko czy Kraftwerk. Oczywiście niektórzy idą sprawdzoną ścieżka, wypuszczając piwa bez wad ale i bez większych zalet, ale rynek wciąż jest nienasycony, że i takie świeżynki mają szansę się rozwinąć, co najlepiej widać po Radudze – który to browar po średnio udanym Metropolis, zaczął wypuszczać piwa naprawdę przemyślane i bardzo dobre – Nosferatu, Sunset Blvd i Lost Weekend to zdecydowanie pierwsza liga.

Jak w tym świecie radzą sobie starzy wyjadacze? Ano różnie – Pinta na przykład idzie konsekwentnie swoją drogą, mieszając style eksperymentalne i nowofalowe z klasyką, utrzymując stały, w miarę wysoki poziom, ale jakoś specjalnie nie szalejąc. Artezan w końcu się obudził i zareagował na lata błagań klienteli – butelki spod znaku jeża już w sklepach! AleBrowar działa trochę jak Pinta – robi swoje – ale w przeciwieństwie do Pinty próbuje coraz to nowych twistów i szaleństw, a także mocno wziął się za kooperacje. I o jednej z tych kooperacji będzie właśnie dziś mowa.

So Far, so Dark – to piwo uwarzone wspólnie przez starych wygów polskiego kraftu, AleBrowar i Artezana. Robust Porter z kawą i lukrecją (a właściwie ekstraktem z lukrecji) – brzmi całkiem nieźle, może poza tą lukrecją, za która nie przepadam (zresztą – nie tylko ja) – a przy okazji dość podobny twór opuścił ostatnio bramy śląskiego Kraftwerku. Ich Heksa to Brown Porter z lukrecją (tym razem w korzeniu). Spróbujmy więc małego porównania:

Heksa – Kraftwerk

wpid-imag2360.jpgPierwsze co widzę w tym piwie to kiepska grafika na etykiecie. Daleko jej, co prawda, do miszczuf clipartu, jakim na swoich pierwszych etykietach był browar Chmielarium, niemniej jednak styl wczesnoszkolnokomiksowy z obowiązkowym gorsetem jakoś średnio do mnie przemawia – ilustracja jest po prostu brzydka… No i dykteryjka w gwarze śląskiej też wydaje się na siłę zerżnięta od poznańskich pyr z SzałuPiw… Piwo nalewa się z żenująco niską pianą, która do tego błyskawicznie redukuje się prawie do zera, pozostawiając jedynie wątłą obrączkę na styku tafli piwa ze szkłem. Nie ma piany, nie uświadczysz – jak w coca-coli! Zapach jest całkiem przyjemny, zdominowany przez ciemne słody, ale lukrecję też czuć wyraźnie – co ciekawe, nie odrzuca mnie tak jak w przypadku korzenia lukrecji pogryzanego saute, ani nawet tak, jak w lukrecjowych żelkach z odpustu. Smak też jak najbardziej daje radę, choć tu lukrecja jest już mocniej odczuwalna, co zaczyna mi przeszkadzać w okolicach połowy kufla. Heksa jest piwem relatywnie lekkim, pije się bardzo przyjemnie, nie męczy (poza lukrecją, jeśli ktoś nie lubi) – ogólnie, porządne. Wracając do pierwszego akapitu – tym razem Kraftwerkowcy postawili na twist zamiast rewelacji smakowej, ale się udało! Jeśli jeszcze traficie – bierzcie!

So Far, so Dark – Alebrowar/Artezan

wpid-imag2368.jpgTutaj zaś, w przeciwieństwie do Heksy, butelka jest przepiękna – malunek na szkle, styl Deeplovesque (który ma zostać oficjalnym wyglądem linii kooperacyjnej ‘Hop heads and friends’) – znowu zacząłem myśleć o tym jak zrobić z tej butelki szklankę! No ale ważniejsza jest zawartość niż opakowanie, zatem otwieramy i nalewamy – jest pierwsza różnica – piana, nie dość, że obecna, to jeszcze całkiem bujna! Opada co prawda dość szybko, ale jednak nie tak szybko jak we wcześniejszej Heksie, a także zostawia do końca cienki kożuszek na tafli piwa. W zapachu dominuje kawa na zbożowej podbudowie, z leciutkimi akcentami lukrecjowymi – znacznie słabszymi niż w piwie z Kraftwerku, ale dla mnie to i lepiej. W smaku obecne nuty kawy, czekolady mlecznej (diacetyl? Chyba jednak nie…) oraz delikatna lukrecja. Zdecydowanie, jeśli chodzi o dodatki, to kawa przyćmiła lukrecję, co całemu piwu wyszło na dobre – można pić i pić, zwłaszcza, że goryczka też jest delikatna i nieprzesadzona. Po jakości tego piwa dobrze widać, dlaczego Artezan i AleBrowar przez długi czas były uważane za najlepszych rodzimych kraftowców – oni po prostu wiedzą jak robić piwa dobre, nawet, jeśli nie szalone!

W bezpośrednim pojedynku kooperacyjna ryba pobiła śląską wiedźmę – jednak Heksa nie jest bynajmniej piwem złym – po prostu So Far, so Dark jest o oczko lepsze! Ale polecić można spokojnie obydwa!

Udostępnij:

  • Twitter
  • Facebook

Dodaj do ulubionych:

Lubię Wczytywanie…

Nawigacja po wpisach

← Starsze wpisy
Nowsze wpisy →
  • Szukaj

  • Facebook

    Facebook
  • RSS

    RSS Feed RSS - Wpisy

  • Podaj swój adres e-mail aby śledzić bloga i otrzymywać nowe wpisy w postaci emaili!

  • Najnowsze wpisy

    • Piwo i Planszówki TV #7 – Puszki 16/11/2017
    • Piwo i Planszówki TV #6 – Kustosz IPA i Amber IPL 06/07/2017
    • Piwo i Planszówki TV #5 – Gąska Beerbinka – PiwoWarownia 06/04/2017
    • Piwo i Planszówki TV #4 – Pacific – Artezan 23/03/2017
    • Piwo i Planszówki TV #3 – Piwa brandowane 09/03/2017
  • Archiwum

  • Kategorie

    • piwo (84)
    • planszówka (9)
    • varia (27)
Blog na WordPress.com. Autor motywu: WordPress.com.
Piwo i planszówki
Blog na WordPress.com.
Prywatność i pliki cookies: Ta witryna wykorzystuje pliki cookies. Kontynuując przeglądanie tej witryny, zgadzasz się na ich użycie. Aby dowiedzieć się więcej, a także jak kontrolować pliki cookies, przejdź na tą stronę: Polityka cookies
  • Obserwuj Obserwujesz
    • Piwo i planszówki
    • Already have a WordPress.com account? Log in now.
    • Piwo i planszówki
    • Dostosuj
    • Obserwuj Obserwujesz
    • Zarejestruj się
    • Zaloguj się
    • Zgłoś nieodpowiednią treść
    • Zobacz witrynę w Czytniku
    • Zarządzaj subskrypcjami
    • Zwiń ten panel
 

Ładowanie komentarzy...
 

    %d blogerów lubi to: