Jak sprawdza się puszka w przypadku piw przeznaczonych do leżakowania? SPRAWDZAM!
Jak sprawdza się puszka w przypadku piw przeznaczonych do leżakowania? SPRAWDZAM!
Gose z ogórkami kiszonymi – jak to może smakować?
Dziś nic o piwie, za to w końcu coś o planszówkach! O jednej, no ale zawsze coś :)
Ponad dwa lata temu zacząłem wymrażać piwa – z nudów zacząłem od wymrożenia porteru, i wyniki eksperymentu posmakowały mi tak bardzo, że teraz robię to w miarę regularnie. Najlepsze jest to, że przyjęta na początku metoda nie musiała nawet być specjalnie udoskonalana – „Trzy razy sześć” sprawdziło się wystarczająco dobrze, żebym nie musiał szukać alternatywy!
Na jesień zeszłego roku Fortuna wypuściła serię limitowanych piw pod marką Komes – porter spod tego szyldu jest uznanym przedstawicielem stylu, często przewijającym się w górze rankingów i wyliczanek na temat najlepszego polskiego porteru. Limitowana seria składała się z dwóch wariacji na temat porteru – jednej leżakowanej na płatkach dębowych a drugiej z sokiem malinowym – oraz RISa, czyli Russian Imperial Stoutu. Recenzje całej trójki nie były przesadnie pochlebne, w zgodnej opinii sieci żadne z nowych piw nie zbliżało się zbytnio do poziomu swojego uznanego starszego brata. Moim zdaniem – portery to średniaki, a RIS nawet dolna strefa stanów średnich, i właśnie na tym RISie skupiłem się dwa miesiące temu. Największą jego wadą był straszny jak na piwo w tym stylu brak ciała – odfermentowanie z 25* Plato do 12% alkoholu sprawiło, że Komes RIS był wodnisty, mocno wytrawny i wyraźnie alkoholowy. Wypić się dało, jedna butelka została też skazana na piwniczenie na kilka lat, ale jednak nie porywało – ratował go tylko stosunek ceny do jakości – trudno oczekiwać więcej od piwa kosztującego w detalu około 7zł za półlitrową butelkę. Niewygórowana cena zainspirowała mnie też do tego, żeby przeprowadzić na tym właśnie stoucie kolejny eksperyment mrożeniowy – chciałem w domowy sposób podbić pełnię i nieco zmniejszyć wytrawność piwa, leżakując go z odpowiednimi dodatkami.
Półtora litra piwa wymroziłem do około sześciuset mililitrów, a na leżakowanie do butelki trafiła też jedna laska wanilii i dziesięć gram kruszonego ziarna kakao. Już w momencie zlewania wymrożonego płynu do butelki widziałem, że przynajmniej gęstość otrzymanego wynalazku będzie konkretna – piwo wręcz przyklejało się do ścianek pojemnika w którym je wymrażałem, pozostawiając oleisto-błotniste ślady.
Po nieco ponad dwóch miesiącach nadarzyła się okazja do przetestowania wyników – kilka osób spróbowało nieco EisKomesa i, w zgodnej opinii, piwo było mocno czekoladowe (jak kostka gorzkiej czekolady powoli rozpuszczającej się w ustach) i gęste jak smoła – wychodzi na to, że chyba udało się zdecydowanie poprawić największe mankamenty piwa źródłowego.
Jako, że próbujący nie są sensorykami (no dobra, ja też nie za bardzo, ale przez te kilka lat świadomego smakowania i opisywania piw czegoś się jednak nauczyłem ;P ), musiałem oczywiście sprawdzić na nieco większej próbce w bardziej degustacyjnych warunkach jak też udał się eksperyment.
W aromacie wyszło bardzo mocne kakao – takie naturalne, prosto z plantacji w San Escobar, jak z kart powieści Deco Moreno ( ;P ). Przebija się też szlachetny alkohol, no i nuta wanilii – nie dominuje ona całości, a ładnie gra z kakao i alkoholem, dając wrażenie pralinowe, nie beczkowe.
Smak i uczucie w ustach to już absolutna poezja – rzeczywiście, gorzka czekolada to pierwsze skojarzenie, ale zaraz po niej pojawia się nieco waniliowej słodyczy i likierowy alkohol, co razem daje niesamowity efekt pralinek z dwóch rodzajów czekolady, wypełnionych gęstym likierem a’la brandy. Przez wymrożenie piwo jest tylko minimalnie nagazowane, pełne i gęste, a kakao i słodycz wanilii zagrały razem idealnie, dając w rezultacie jeden z najlepszych okołopiwnych napojów jakich dane mi było spróbować. Zdecydowanie, taka wersja Komesa odpowiada mi najbardziej – z czystym sumieniem mogę uznać, że dało się tego RISa naprawić, i choć nie da się tego bezpośrednio porównać, to jednak zostawia za sobą bazowe piwo o trzy długości. Gdyby taka wersja pojawiła się na rynku komercyjnym, to myślę, że ustawiałyby się po nią kolejki a estyma Fortuny skoczyłaby do poziomu uznanych browarów rzemieślniczych. Fortuno, jeśli ktoś doniesie Wam o tym tekście to naprawdę polecam przemyślenie takiego ruchu!
Jeśli uda się Wam jeszcze kupić Komesa RIS, to zachęcam do powtórzenia mojego eksperymentu – warto, po trzykroć warto! Rezultat jest wart na pewno znacznie więcej niż te dwadzieścia kilka złotych zainwestowanych w surowce ;)
Czytajcie, lajkujcie, szerujcie – niech się szerzy dobra nowina! ;)
Nie mogłem sobie darować powrotu do tradycyjnego wyszukiwania popelinowych kawałków których tytuł jest związany z notką na bloga :D Jak widać po dzisiejszym, wpis będzie o szkle do piwa.
No OK, o szkle było już dużo, wielu blogerów notki pisało, kilku wrzuciło filmiki na youtube, Jerry nawet miał na ten temat prelekcję na Silesia Beer Fest – ale mimo to, dość często znajomi pytają mnie gdzie można kupić porządne szkło, albo jakie szkło najlepiej pasuje do danego piwa. Nie jestem specjalnym kolekcjonerem szkła (z tego miejsca pozdrawiam Tomka z Piwnych Podróży!), wybieram je raczej pod względem użytkowym, artykulik będzie więc traktował o podstawowym według mnie zestawie szkieł, jakie powinien posiadać początkujący wielbiciel piwa.
Szkło codzienne
Kiedy piję piwo nie degustacyjnie, na przykład po raz kolejny, czy też na posiadówce przy planszy, niekoniecznie potrzebuję szkła specjalistycznego – nie muszę mieć niezapomnianych wrażeń sensorycznych, zwłaszcza, że piwa na takie posiadówki zazwyczaj wybieram dość proste – pale ale, bitter czy nawet zwykły „plebejski” lager nie mają degustacyjnej głębi, nie trzeba więc wwąchiwać się w kilka akordów aromatu i kontemplować retronosowego odczucia w ustach. Szkło na takie okazje może być równie proste – szklanka do lagera, shaker czy nonic sprawdzają się znakomicie, takoż szklanka „weizenówka” do pszenicy, a nawet stary, dobry, kufel z grubego szkła. Tego typu szklanek zwykle nie trzeba nawet specjalnie szukać – na półkach supermarketów znajdą się zawsze jakieś szklanki do lagera i weizena czy kufle, a niejeden koncern oferuje zestawy swoich piw, w których można dostać szklankę w cenie czteropaka lub niewiele większej – łatwym do zdobycia, porządnym i nie niszczącym kubków smakowych piwem dostępnym z fajną szklanką jest np. Guinness, którego często-gęsto można spokojnie utrafić w marketach. Shakery i nonici to troszkę bardziej skomplikowana sprawa, bo o ile te pierwsze czasem na półkach marketowych można znaleźć, o tyle te drugie są raczej rzadko spotykane – i tutaj z pomocą przychodzą albo sklepy specjalistyczne z piwem, gdzie można dostać shakery i nonici brandowane przez browary, albo mnogość sklepów internetowych dla gastronomii, które zapewnią nawet szklanki z cechą – poważnym minusem takich zakupów jest jednak koszt przesyłki, który praktycznie podwaja cenę szkła, no chyba, że zdecydujemy się na zakup zestawu (co w sumie nie jest najgorszym pomysłem, bo szkło się tłucze, a i dla gości warto by coś postawić, a nie liczyć na to, że będą pili z butelki ;) ).
Proste szkło degustacyjne
Drugim krokiem w karierze beergeeka jest przejście do degustacji – takich ą ę z niuchaniem, mlaskaniem i notatkami ;) Jeśli jesteś już gotowy/gotowa na tę fazę, pora zatroszczyć się o startowe szkło. Na początek przygody z degustacjami piwnymi wystarczy porządny snifter – czyli duży kieliszek do koniaku. Podobnie jak w przypadku szkła codziennego, taki kielich da się trafić na półkach supermarketów, a na pewno w stałej ofercie ma je skandynawska sieć o żółto-niebieskim logo. Tutaj dygresja – chcąc być kultularwalnym blogierem wykorzystującym zdjęcia tylko za pozwoleniem, napisałem na fb wiadomość skierowaną do fanpage wzmiankowanej sieci, w celu uzyskania pozwolenia na użycie zdjęć ze strony. Zostałem odesłany do agencji PR, co samo w sobie ma sens, jednak regulamin wykorzystania zdjęć niósł za sobą takie wymogi jak podanie linku do sklepu internetowego, podanie wszystkich możliwych pojemności dostępnych w tymże sklepie i jeszcze kilka innych ciekawostek – więc zamiast porządnego zdjęcia produktowego będzie zdjęcie blogerskie z telefonu :>
Wracając do tematu szkła na początek – dobrym wyborem jest też szkło typu ‘tulip’ – a jednym z najporządniejszych i najłatwiej dostępnych w sklepach piwnych (czasem nawet niekoniecznie specjalistycznych) jest to, które możemy kupić wraz z belgijskim piwem Duvel. O samym piwie nie będę pisał, bo nie przepadam za belgami, ale spróbować zawsze warto, zwłaszcza, że kielich jest naprawdę dobrej jakości i ma na dnie grawer – co pomaga pobudzić piwo do wyzwolenia aromatu w czasie miąchania kielichem. Mam, lubię, polecam
Szkło sensoryczne
No i nadszedł czas na przedstawienie szkła typowo sensorycznego. Kiedy uznasz, że już potrafisz odróżnić zapach wędzonki ogniskowej od szynkowej, a smak kawy i likieru kawowego będą różniły się znacznie, wtedy spokojnie możesz przejść do fazy kupowania najbardziej pokręconych pojemników na piwo jakie tylko wymyśliły mądre głowy. Założenie szkła sensorycznego jest takie, że najłatwiej i najlepiej z niego wywąchać wszystkie możliwe aromaty, ocenić barwę piwa, sprawdzić strukturę piany itepe itede.
Część takich form szkła wyewoluowała z tulipa opisanego wcześniej, uwypuklając jego zalety – takimi szkłami są TeKu, Sensorik czy Edel – i zwykle są one dostępne jedynie w sklepach specjalistycznych, najczęściej brandowane. Można je też dorwać jako szkło festiwalowe niektórych festiwali piwnych, również z logo. Jeśli jednak nie lubimy nadruków na szkle, warto zainteresować się ofertą Huty Szkła Krosno – pokale wzorowane na Edelach lub Sensorikach, znane jako „Kieliszki degustacyjne do piwa”, bardzo dobrej jakości (mam taki z festiwalu – bardzo przyjemny) i w rozsądnej cenie. Za wartość dodaną może być uznany fakt, że Krosno produkuje też szklanki wzorowane na innych typach szkła – sniftery, weizenówki, pokale, szklanki do lagerów, Craft Master One (o którym za chwilę) – więc można sporo ogarnąć jedną przesyłką.
Skoro już wzmiankowałem Craft Master One, to pociągnę temat – jest to kolejny rodzaj szkła sensorycznego, wywodzący się z kieliszków sensorycznych do whisky, przechodzący przez etap IPA glass/Stout glass, z racji swego kształtu przezwany vibrator glass lub nawet buttplug glass. Część która odróżnia go od kieliszków degustacyjnych to nóżka, która nie jest z litego szkła, tylko jest częścią wewnętrznej komory piwnej ( © dowcipy o wojskowych). Oryginały dostępne w sklepach specjalistycznych, na festiwalach i od browarów, szklanki inspirowane rzeczonym, jak już wcześniej napisałem, z Krosna.
Całkiem fajnym, a ostatnio dość popularnym (taka moda – nawet piwnego szkła to nie omija) typem szkła jest tak zwany tumbler, czyli, w uproszczeniu, Sensorik bez nóżki. Takie szkło pozwala nam szybciej ogrzać piwo niż pokal na nóżce, a zarazem jego kształt pozwala wydobyć dużo aromatu – czyli działa dokładnie tak, jak powinno. Dostępny w sklepach specjalistycznych, a tańsze wersje (kieliszki do wina) z Krosna i skandynawskiego sklepu o którym pisałem wcześniej.
ALE TO NIE KONIEC O TUMBLERZE!
Zaobserwowałem na którymś blogu, a następnie zastosowałem w praktyce użycie następującego szkła:
Tragedii nie ma, całkiem znośna szklaneczka, tumbleropodobna, tylko na grubszym denku…
Gotowi na cios? Oto skąd bierze się takie szklanki:
Z filmów Barei kojarzę, że do picia (najczęściej wódki, ale herbaty też) używano niegdyś musztardówek. Historia kołem się toczy, potrzeba matką wynalazku i w ogóle, a więc przyznaję sobie ( i temu blogerowi który zrobił to przede mną, ale, cholera, nie pamiętam kto to był!) order Virtuti Cebulari! :D
Myślicie, że to wszystko? No to jeszcze raz: TO NIE KONIEC!
Gdyby się tak uprzeć, to każde dziwne szkło można uznać za hipsterskie szkło do piwa – bo jak inaczej wytłumaczyć to, co zaraz zobaczycie?
Ktoś jeszcze chce coś powiedzieć albo się dowiedzieć? :)
Dawno, dawno temu, tak mniej-więcej w październiku 2013, zakończyła się na wspieram.to akcja crowdfundingowa gry planszowej Piwne Imperium. Po troszkę ponad osiemnastu miesiącach, Irek i Filip wskoczyli na wyższy poziom (lub zeszli do niższego kręgu piekieł ;P ) i, wraz z grą Exoplanets, pojawili się na Kickstarterze. Co za tym idzie, Exoplanets zamawiać można niezależnie od miejsca zamieszkania, a grupa docelowa gry jest na tyle szeroka, że międzynarodowe wydanie jest bardzo dobrym pomysłem.
W moim wywnętrzaniu się na temat kampanii Piwnego Imperium, narzekałem, że po głównym celu kolejne progi były po pierwsze daleko od siebie; a po drugie – nie były jakoś bardzo przekonujące do tego, by dorzucać kolejne pieniądze żeby wszyscy dostali COŚ. No nic – było, minęło, zostawiło nieco wspomnień, a co najważniejsze – pozwoliło wyciągnąć Filipowi i Irkowi wnioski, zastosowane w praktyce w czasie trwającej (jeszcze!) kampanii Kickstarterowej!
Tutaj mamy już pięknie rozplanowane kolejne progi, każdy dodający coś pożądanego – czy to nowe elementy gry, czy to upiększający albo poprawiający rzeczone elementy, czy też dający możliwość zakupu dodatków. Na chwilę pisania tego tekstu, projekt wsparło 661 osób na łączną kwotę 30581$, sprzedało się łącznie 650 fizycznych sztuk gry oraz 58 kopii w wersji print’n’play. Do końca zbiórki pozostało jeszcze nieco ponad dwa dni, a do kolejnego progu brakuje niecałych 4500$ – biorąc poprawkę na typowe kickstarterowe zwiększenie ruchu pod sam koniec zbiórki, mam przekonanie graniczące z pewnością, że do swojego egzemplarza gry będzie można dokupić także matę.
Minusy? No niby są, ale to już właściwie czepianie się – średni angielski, który dużo by zyskał po zatrudnieniu korektora; zbyt mała zniżka przy zakupie sześciopaka gry (sprawiająca, że całość jest opłacalniejsza od pojedynczych egzemplarzy tylko wtedy, kiedy nie trzeba gry dodatkowo rozsyłać po pierwszej wysyłce); oraz płatność w dolarach, co jest oczywiste ze względu na platformę, ale powoduje, że do końca nie wiadomo ile gra będzie kosztować dla Polaków.
Irku, Filipie – moje gratulacje po raz kolejny – nie tylko ze względu na fakt wydania następnej gry, ale głównie dlatego, że widać dobrze, że potraficie wyciągać wnioski! Wasze zdrowie! :)
Browar Amber jest jednym z bardziej zastałych tworów na piwnej mapie Polski – do całkiem niedawna nie mieli w ofercie żadnego piwa, które można by było nazwać szczególnie odkrywczym, a jedyne „ciekawe” było dość trudno pijalne. Od lat wśród bardziej dojrzałych piwoszy Amber istniał li tylko dzięki Koźlakowi i ewentualnie Grand Imperial Porterowi.
Co dziwne, jest to też bodaj najaktywniejszy browar w piwnej części polskiego Twittera – konserwowość oferty nie idzie więc w parze z konserwatywnością w social media – przynajmniej da się z nimi szybko skontaktować ;)
Zdarzało się, że ja bądź inni twittujący blogerzy zagadywali przedstawicieli (agencję reprezentującą?) Ambera na Twitterze kiedy w końcu browar ten wykona jakikolwiek krok w kierunku rewolucyjnym. Pierwszą odpowiedzią było wypuszczone jakiś czas temu piwo z serii Po Godzinach – ponownie, nic odkrywczego (weizenbock), ale już w końcu coś innego niż fafnasty jasny lager! Przyjemne było to, że to piwo było całkiem znośne! Po doświadczeniu z Pszeniczniakiem, Amberowy PG#1 miał całkiem słuszną pianę, stylowy bananowo-goździkowy aromat, typową mętnopomarańczową, wpadającą nawet w brąz, barwę i pełny, ponownie bananowy, smak z ładnie ułożonym alkoholem. Nie było to piwo rewelacyjne, ale mimo wszystko porządne, i chyba nawet całkiem dobrze przyjęte – a przynajmniej negatywnych recenzji nie napotkałem. Pierwszy krok został więc zrobiony, a że rokował dość dobrze, to czekałem dalej.
Drugim krokiem okazał się być Altbier – znów styl, który, jeśli może mieć coś wspólnego z rewolucją, to jedynie francuską, ale jest to jednocześnie styl dość kiepsko reprezentowany w Polsce. Do głowy przychodzą mi tylko Manufakturowy Altbier oraz Stare Ale Jare z Pinty. Dodatkowo, nie przepadałem nigdy za altbierami, a najlepszy przedstawiciel stylu, jaki mi się trafił, to japoński Izumi Alt. Do Amberowego Po Godzinach też nie przywiązywałem większej wagi, nie polowałem na niego jakoś szczególnie, a trafił się sam przy okazji wizyty w pewnym supermarkecie z ptaszkiem w logo ;)
Cóż więc reprezentuje sobą druga odsłona limitowanej serii Ambera?
Otóż… Niestety, mniej niż pokazywał numer jeden…
Niska, piana, złożona z dużych pęcherzy opada bardzo szybko – co prawda pozwala nam się to łatwiej wwąchać w piwo w szkle, ale po pierwsze – wygląda słabo; po drugie – za dużo to tam nie czuć… Nieco karmelu i zboża, ale nic z obiecanych na etykiecie orzechów. Na szczęście moja butelka nie straszyła żadnymi wadami, albo te były równie wątłe, co reszta aromatu. Smak też nie powalał – karmelowa słodkawość, niska goryczka – piwo grzeczne do bólu i bez żadnego błysku – orzechów nadal nie uświadczono. Ogólnie rzecz biorąc, PG Altbier okazał się krokiem w tył po całkiem udanym weizenbocku, ale nadal jestem w stanie zrozumieć powody – typowy supermarketowy piwosz nie zakrztusi się tym piwem i nie wypluje go do zlewu – różni się ono na tyle od jasnego lagera, że dla niedzielnych piwoszy może być nawet interesujące…
…Ale historia na tym się nie kończy! Twittera wspomniałem wcześniej nie przez przypadek! Od kilku dni Amber zapowiadał trzecią odsłonę serii, wykorzystując (prawdopodobnie) zmyślone cytaty z ludzi „#cowiedzą”. Był tam i bloger, który „Był nastawiony sceptycznie” i wielbicielka radlerów, twierdząca, że „Jakieś takie mało słodkie” i nawet Tomasz z Dolnego Śląska, który „Recenzowałby!” – jeden z tych, #cowiedzą rzekł podobno: „Ale Amber?”, więc podejrzenia kierowały się na Amber Ale – co nawet pasowałoby do linii produktów dla początkującego wielbiciela rewolucji/niedzielnego piwosza – niby, owszem, nowa fala, ale piwo jednak delikatne i nie powalające nie wiadomo jaką goryczą. A tu nagle…
… Tak, Amber skacze na głęboką wodę! Ciekawe, jakie wyjdzie? Czy prawdą okaże się pokutujące tu i ówdzie stwierdzenie, że szufla amerykańskiego chmielu wystarczy na pokrycie błędów? Jak pokazały Pilsweizer i Koreb, nawet AIPA może zostać spier…psuta, no ale z drugiej strony w Witnicę też nikt nie wierzył, a wyszła znośna… Jako „aktywny Twitterowicz” zostałem też przez Ambera doceniony i mam podobno dostać pakiet promocyjny, więc teraz nawet nie będę musiał polować na PG#3 – no chyba, że mi posmakuje tak, żebym chciał zrobić zapasy…
Kto czeka?
Często, w praktycznie każdej dziedzinie naszego życia, trafiają nam się dobre wspomnienia z dzieciństwa czy czasów młodości – szeroko pojętej oczywiście. Zwykle, wspomnienia te są tak dobre, że przez usta przechodzi nam zdanie w stylu „Kiedyś nawet pop był dobry…” (witamy w dzisiejszej notce standardowy popelinowy kawałek – ostrzegam, ten mi się kiedyś podobał! :P ) czy też wariacja na temat jedzenia/napojów/programów TV itp. Zdarza się, że takie wspomnienia pchają nas do sprawdzenia, czy przypadkiem to, co było kiedyś, jest tak samo dobre teraz… Doświadczyłem tego z planszówkami, po części też z piwem – i dzisiejszy tekst właśnie o takich wspomnieniach będzie traktował.
Około roku temu w sklepach pojawiła się powtórka jednego z pierwszych kultowych lagerów w Polsce, a mianowicie 10,5 z Kompanii Piwowarskiej. Mnóstwo zostało wtedy o tym piwie powiedziane – przywołane zostały reklamy, jako jedne z pierwszych mające bardzo wyraźną grupę docelową; przywołana została otoczka „cool”, takoż związana z rzeczoną grupą docelową; charakterystyczna puszka – jednym słowem – wszystko! Szybko też zaczęły się pojawiać „recenzje” powtórzonego 10,5 – że to już nie to samo, że została tylko puszka, bo nawet reklam i otoczki już nie ma… Z zewnątrz mogło to wyglądać naprawdę kiepsko, ale trzeba przyznać, że oczekiwania były napompowane do granic możliwości tymi dobrymi wspomnieniami. 10,5 było jednym z pierwszych moich legalnych piw, nie pamiętam dokładnie smaku, ale nie liczyłbym na to, że różnił się czymś od aktualnie produkowanych eurolagerów – i te wspomnienia naciskały mi na głowę, kręciły myślami w kierunku kupna… Ale nie kupiłem, nawet na pamiątkę – i już powiem Wam dlaczego…
Nie kupiłem 10,5 dlatego, że parę lat temu przeżyłem bardzo duże rozczarowanie i zniszczone wspomnienia – a to wszystko przez planszówki…
Kto z Was grał za dziecka/nastolatka w Fortunę/Eurobusiness lub Magię i Miecz? Praktycznie każdy, nie da się ukryć. Ja też, i wspomnienia mam (a właściwie miałem) rewelacyjne – wielogodzinne partie Magii i Miecza z siostrą i dwoma kuzynami, kończące się po prostu brakiem czasu (bo Korony Władzy chyba nikt nigdy nie zdobył) czy też podwórkowe partie Eurobusinessu, gdzie można było przyuważyć kto się w kim „buja” obserwując pożyczki pieniędzy czy też „zapominanie” o skasowaniu należności… Przewijamy film o 20 lat do przodu, siadamy przy Monopoly (którego Eurobusiness był klonem, podobnie jak Fortuna) i po piętnastu minutach zaczynamy umierać z nudów… Talizman (czyli nasz stara, dobra Magia i Miecz) rozczarowuje tak samo bardzo – zamiast epickich przygód i walki zostaje tylko wściek, że nic nie zależy od graczy, a wszystko od kostek… Nie pomaga nawet pińcet razy lepsza jakość druku, niezłe figurki z tworzywa zamiast kartonowych portretów w podstawkach ani znacznie lepiej napisana instrukcja! Teraz nikt mnie do stołu nie zaciągnie jeśli ma na nim wylądować też jedna z wymienionych gier… Po prostu nie ma co wracać do (pre)historii, kiedy znamy już nowoczesność!
Nie zaciągnie mnie też nikt przed półkę sklepową, na której znajduje się reaktywowane niedawno EB lub ponownie powołane do życia Palone z Okocimia – bo nie chcę sobie rujnować wspomnień, zwłaszcza Palonego, które naprawdę mi smakowało… Tak samo nie chciałbym już spotkać na piwnych półkach Hebana – zostawmy wspomnienia w spokoju, a grajmy w (i pijmy) to co nowe i dobre!
To mówiłem ja, antykonserwatysta w każdej dziedzinie :> Ktoś zepsuł sobie wspomnienia EB, Palonego albo jakiejś planszówki?
Żywiec APA, Cieszyński Stout, Cieszyńska IPA – „Koncerny chcą nas zniszczyć”! Fala przerażenia rozlała się jakiś czas temu po internetach piwnych – craftowi gracze (browary) boją się zmniejszenia ciężko wywalczonego kawałka tortu; piwni ewangelizatorzy boją się, że podobne, choć gorsze smakowo, piwa w niższej cenie utrudnią lub uniemożliwią „nawracanie” kolejnych piwoszy na nowofalowe trunki; sklepy boją się odejścia części klienteli… Wszyscy po trochu racji mają, rzecz oczywista, ale mi nie wydaje się, żeby było w tym wielkie zagrożenie. Spójrzcie, dlaczego tak sądzę!
Czy koncernowi zależy na walce z rzemieślnikami? No tak, każdy procent na słupku robi różnicę, ale niestety, drodzy browarnicy – nie jesteście głównym targetem. Głównym konkurentem koncernu jest… drugi koncern! Po dwóch czy trzech latach, kiedy najlepszą/najlepiej rozreklamowaną serią piw premium w Polsce była seria Książęcych z Kompanii Piwowarskiej, głowę podniosła Grupa Żywiec. Tup! Nie będzie Tyskie pluć nam w twarz! A że GŻ dysponuje w Polsce browarem umożliwiającym warzenie piw górnej fermentacji (przypominam, że KP w Polsce nie ma jak tego robić!), i dorzucając do tego doświadczenie z warzeniem Grand Championów, dość oczywiste wydaje się otwarcie nowej linii premium – moim zdaniem Cieszyńskie piwa mają tę samą grupę docelową, co Książęce – nie są szczytem wyrafinowania, ale pewnie będą relatywnie szeroko dostępne. Gdzieś tam w drugiej lidze pałętają się piwa Okocimia, choć przypuszczam, że możemy spodziewać się niedługo jakiejś ofensywy związanej z linią piw „Sezonowe” lub z wieszczącym pewne kroki powrotem Okocimia Palonego… Czy więc ktoś uważa, że koncerny chcą urwać hydrze łeb z napisem „Podwójny belgijski porter z czekoladą na wiórkach dębowych”? A może raczej jest to ten łeb z napisem „Niezbyt odkrywczy, ale i tak inny niż standardowy, lager z browaru regionalnego”? To właśnie na miejscu browarów regionalnych najbardziej bałbym się ofensywy koncernów – i półka cenowa podobna i grupa docelowa…
Jak szersza dostępność koncern-kraftów wpłynie na nowych adeptów? A jak ma wpłynąć? Negatywnie? No sorry, nie wierzę! Do niedawna, żeby wprowadzić kogoś nowego w świat dobrego piwa metodą inną niż „AIPA w twarz”, trzeba było mieć szczęście z dostępnością niektórych piw. Po wyjściu niesławnego Żywiec APA ten pierwszy krok jest już w miarę szeroko (i rozumiem przez to np. osiedlowy spożywczak) dostępny! A żaden z moich adeptów nie chciał się na ŻAPIE zatrzymywać, zwłaszcza, kiedy dowiadywali się, że piwa rzemieślnicze są znacznie lepsze i JESZCZE ciekawsze! Tutaj widzę jednak pewien ważny aspekt, o którym marudzę nie od tygodnia czy miesiąca, ale od lat – butelki! Szanowni rzemieślnicy – butelkujcie swe piwa! Choćby i niepastery i niefiltry – każdy na tym zyska, a najbardziej Wy! Wiadomo – ciągle piszemy i dyskutujemy o nienasyconym rynku, że każda ilość craftowego piwa się sprzeda, że „nowe browary zawsze bezpiecznie wchodzą na rynek AIPĄ!”, że multitapy i tak biorą całość produkcji…. Ale zadbajcie o każdego potencjalnego klienta, a to się zwróci w dwójnasób! Ruch Artezana i Pracowni w kierunku butelkowania cieszy mnie chyba najbardziej – może w końcu dostępność ich wyrobów będzie czymś więcej niż tylko efemerydą i łutem szczęścia w multitapie innym niż „domowy”… Reasumując – szersza dostępność koncern-kraftu zła nie jest, a jeśli pójdzie za tym zwiększona dostępność craftu „prawdziwego”, to zyskamy na tym wszyscy! No, może poza ludźmi pragnącymi „porządnego pilsa za trzy złote od polskich rzemieślników”, ale nie oszukujmy się – im to nikt nie dogodzi :>
A co ze sklepami? O ile wzmiankowana już ŻAPA znika z mojego spożywczaka na winklu w trymiga, to jednak nie jest uzupełniana na bieżąco, prawdopodobnie z tego samego powodu, co w sklepach typowo piwnych nie są uzupełniane na bieżąco piwa rzemieślnicze – więcej by się go sprzedało tylko wtedy, jeśli więcej by go było. Więc jeśli hipotetyczny żapopijca ma czekać i nie iść do specjalistycznego po „zamiennik”, to rzeczywiście, upadek sklepów specjalistycznych jest tuż-tuż – ale jeśli ktoś ŻAPĘ kupił mając uprzednio doświadczenie z dobrym piwem rzemieślniczym, to po pierwsze wie jak trafić do sklepu specjalistycznego, a po drugie – raczej rzeczonej ŻAPY dużo kupował nie będzie. Z dużą dozą prawdopodobieństwa z piwami z Cieszyna będzie tak samo, a ich dostępność będzie taka, jak Książęcych – dostępne wszędzie i jeszcze dopchniemy tam, gdzie nie było do tej pory – ale ile Książęcych stoi i czeka na nowy dom?
Odpowiadając sobie i Wam, szanowni czytelnicy, na pytanie z tytułu tego wpisu – Dlaczego duży chce być małym? – Bo będzie mu się to opłacać, i to tak długo, jak długo ten mały, do którego można się będzie upodobnić, będzie na rynku. A jak maluchy podniosą głowy jeszcze wyżej, to się ich wykupi zamiast niszczyć, bo to zawsze okazja do rozszerzenia portfolio, a wzory ZAGRANICO już dawno się pokazały.
I tym optymistycznym akcentem – zapraszam do dyskusji!